Image
Image
Image
Image

Yeti kontra tygrys

nepal-himalaje.jpgNEPAL
Nepal kojarzy się przede wszystkim z Himalajami. Na jego obszarze znajduje się aż 9 z 14 szczytów przekraczających 8 tys. m n.p.m.. Ale nie tylko góry są tu magnesem. To kraj dla miłośników różnego typu przygód.





Namaste! - nepalskie powitanie, to zwykle pierwsze słowo, jakiego uczą się turyści. Słyszy się je na każdym kroku, zwłaszcza w górach. Szlaków górskich w Nepalu jest mnóstwo, od tych najsłynniejszych jak np. do bazy pod Mt Everestem (ok. 10 dni) czy dookoła Annapurny (treking 3 tygodniowy), po krótsze, kilkudniowe warianty których przykładem jest choćby ciekawy 4-dniowy trek Gorepani w okolicach Pokhary.


W cieniu Everestu


nepal-treker.jpgKiedy pada propozycja wyprawy w okolice Everestu, nie waham się ani minuty. Najpierw czeka nas krótki lot z Katmandu do Lukli, po czym przez dwa dni wędrujemy do stolicy Szerpów - miasteczka Namche Bazar. Dojechać samochodem tu nie można - wszystko przynoszą na plecach tragarze, albo objuczone nawet 70-kilogramowym ładunkiem jaki. Tak naprawdę ze stosowaniem nazwy "jak" to skomplikowana sprawa - zwierzęta wędrujące z dolinach to w rzeczywistości krzyżówki jaka z krową, przy czym potomstwo byka z samicą jaka (zwaną nak) to zopkiok, zaś miks pana-jaka z krową to dzum. Jaki czystej krwi wykorzystuje się wyżej, tam gdzie jest chłodniej.

Z każdym dniem naszej wędrówki zmieniają się krajobrazy. Zapomnieliśmy już o zielonych dolinach i przerzuconych ponad rzekami wiszących mostach, wyłoniły się za to ośnieżone szczyty. Coraz więcej osób z naszej grupy skarży się na problemy związane z wysokością. W takich górach nie należy się śpieszyć, niedotleniony organizm potrzebuje czasu na aklimatyzację.

Sympatycznym miejscem na jednodniowy odpoczynek jest piękna widokowo okolica klasztoru Tengboche. Na wysokogórskiej łące (to już 3860 m n.p.m.) wytyczono boisko do siatkówki, na którym grają ubrani w bordowe szaty mnisi. Właśnie zamierzamy wywołać im mecz, kiedy rozlega się buczenie - dmący w konchę przełożeni sygnalizują że czas na modlitwy. Mogą w nich wziąć udział także turyści, ale tak naprawdę mało kto wytrzymuje dwugodzinne powtarzanie mantr. A swoją drogą buddyjskie motywy na szlaku prowadzącym pod Everest są widoczne niemal na każdym kroku. Czasem są to murki mani - obłożone kamiennymi płytami z modlitewnymi inskrypcjami, czasem narysowane na kamieniach symbole religijne, malownicze stupy czy choćby powiewające na wietrze kolorowe chorągiewki.

Długą, bo liczącą ponad 300 lat historię ma Gompa nepal-wysoko-w-gorach.jpgPangboche - klasztor, w którym jeszcze niedawno można było zobaczyć ponoć prawdziwe kości oraz skalp legendarnego yeti. Teraz już ich nie ma - zostały wykradzione. Odnośnie tego, czy yeti rzeczywiście istnieje, zdania są podzielone, ale głośna była sprawa, kiedy w 1998 roku zginęła w tych okolicach miejscowa kobieta, która według oficjalnego raportu policji, stała się ofiarą ataku yeti.

Celem naszej wyprawy jest wspinaczka na szczyt Lobuche East (6119 m), ale myśl że zaledwie o półtora dnia drogi mam bazę pod Everestem nie daje mi spokoju. Zamiast odpoczywać z resztą ekipy przed atakiem szczytowym, idę zobaczyć osławione miejsce. Górę gór zdobywa się zwykle w maju, kiedy więc w jesienny poranek docieram do bazy znajdującej się na wysokości 5300 m, jest w niej zupełnie pusto. Na lodowcu leżą jedynie dwa wraki helikopterów, od czasu do czasu ciszę przerywa odgłos schodzącej lawiny. Z miejsca bazy wierzchołka Everestu (8850 m) nie widać - najlepszym punktem widokowym na niego jest pobliski szczyt Kala Pattar (5545 m), na który wejść może każdy kto chce (nie ma żadnych trudności technicznych, problemem jest jedynie wysokość).

Najładniejsze panoramy mamy jednak z wejścia na "nasze" Lobuche. Startujemy o 3 w nocy, wspinając się najpierw po mokrych śliskich skałach. Nie brakuje mrożących w żyłach chwil - od ściany odpada jeden z naszych kolegów (zawisa na linie 15 m niżej). Na lodowcu jest już łatwiej, tym bardziej że mamy raki, czekany. Wysokość robi swoje - każdy krok to walka z sobą, wysiłek, narastający ból głowy. No ale jaka frajda stanąć na wierzchołku!

W drodze powrotnej do cywilizacji coraz śmielej zaczynamy próbować, jak smakują lokalne specjały. Stek z jaka - całkiem dobry! Dal bat - jedzone rękami (a dokładniej - prawą dłonią) narodowe nepalskie danie, będące niczym innym jak ryżem z dodatkiem sosu z soczewicy - też może być. Nie wszystkim natomiast smakuje domowej roboty piwo czang, nalewane wprost z wiadra. Dużo większym powodzeniem cieszy się sztandarowe butelkowane nepalskie piwo o nazwie, której nie trudno się domyślić: "Everest".


Pogłaskać słonia

nepal-kapiel-sloni.jpgDla odpoczynku od gór jedziemy do dżungli. Konkretnie - do Parku Narodowego Chitwan, w którym jedną z głównych atrakcji jest safari na słoniach. Wyruszamy bladym świtem, bo wtedy też mamy największą szansę na zobaczenie dzikich zwierząt. Tygrysa bengalskiego nie udaje nam się wprawdzie wypatrzeć (żyje ich tu ok. sto sztuk), za to na spotkanie wychodzą nam jelenie samburu, a na sam koniec - jeszcze dwa nosorożce. To matka z młodym - nie widzą nas, jako że ze wzrokiem nie jest u nosorożców najlepiej.

Zresztą największą atrakcją i tak mimo wszystko są słonie. Urocze to zwierzęta i jakie mądre! Nic dziwnego, że na koniec przejażdżki turyści kupują od miejscowych kobiet kiście bananów, po które słonie zaraz wyciągają trąby. Również kąpiel słoni w rzece przyciąga tłum gapiów, a kto chce, może się z olbrzymami wykąpać. Słonie pozwalają wejść na grzbiet, po czym na znak dany przez opiekuna albo opryskują delikwentów, albo zwalają ich do wody. Co niektórym z nas mina rzednie, kiedy podczas popołudniowej przejażdżki po rzece łodzią przewodnik pokazuje wygrzewające się na brzegu krokodyle. -Ofiary? -Bywają, ale rzadko... Gdybyśmy wiedzieli o tym wcześniej, nie wchodzilibyśmy wcześniej tak ochoczo do rzeki.

nepal-nosorozec.jpgPełna wrażeń jest też piesza wędrówka przez dżunglę. Znowu spotykamy nosorożca, tyle że tym razem po pełnej przerażenia minie przewodnika widzimy, że to nie przelewki. Masywny zwierzak jest bardzo blisko. -Gdyby ruszył do ataku, chowajcie się za drzewa - padają instrukcje. Nosorożec jednak nas lekceważy - odwraca się i idzie w inną stronę, podczas gdy nas absorbuje pozbywanie się licznych pijawek, które nawet mimo spodni włożonych w skarpety znajdują sobie drogę do naszej skóry. Na szczęście wkrótce wychodzimy z wilgotnego lasu - teraz czeka nas wizyta w przedszkolu słoni. Na nasze powitanie wychodzi malutki słonik - niestety większość zwierząt jest przykuta łańcuchami do zagród. -W ciągu dnia chodzą wolno - tłumaczy personel, ale nie zmienia to faktu, że widok słoniątek w okowach nie robi na nas dobrego wrażenia.


Z rwącym nurtem

W Nepalu nie ma czasu na nudę. Agencje turystyczne w Katmandu czy Pokharze - miastach w których najczęściej przebywają turyści, prześcigają się w różnego typu propozycjach. Lot balonem? A może bungy jumping? Skok nie byle jaki - 160 metrów - jeden z najwyższych w świecie! W końcu dajemy się namówić na dwudniowy rafting. Bądź co bądź wypływające z himalajskich lodowców rzeki stanowią jedno najlepszych w świecie miejsc do spływów pontonami.

nepal-na-pontonie.jpgNajpopularniejsze są spływy na rzece Trisuli i tam właśnie jedziemy. Po trzech godzinach podróży z Katmandu ubieramy się w kaski, kamizelki ratunkowe, łapiemy za wiosła, uczymy się komend wydawanych przez kapitana pontonu, no i zaczyna się mokra przygoda. Już po pierwszym progu wodnym jesteśmy kompletnie mokrzy. Na drugim - ponton staje dęba, ale miny mamy dziarskie. Jakieś straty muszą jednak być - przy kolejnym mini-wodospadzie wypada nam z pontonu jedna załogantka. Dopiero teraz widzimy co znaczy siła żywiołu - nie łatwo wyłowić koleżankę ze spienionej wody.

W końcu dopływamy do naszego obozowiska. Namioty już rozstawione, ale i tak część z nas śpi przy ognisku, pod gołym niebem. Janaki, nasz przewodnik przyrządza specjał zwany "Mustang Coffee". Receptura zaskakująca: zagotowana w kociołku coca cola, rozmieszana w niej kawa, do tego końska dawka rumu. Nic dziwnego, że humory dopisują.

nepal-ludzie.jpgNastępnego ranka znowu łapiemy za wiosła. W przerwach w wykonywaniu komend mamy czas na oglądanie widoków. Rzeka wije się między zielonymi wzgórzami, co i rusz przepływamy pod wiszącymi mostami, z brzegu machają nam dzieciaki. Bystrza oczywiście są, ale teraz już wiemy co nas czeka, więc i reakcje są spokojniejsze. Aż nam żal kiedy okazuje się, że to już koniec...

Wracamy do Katmandu - zbliża się czas powrotu do kraju. To nic że nie widzieliśmy tygrysów ani yeti. Polubiliśmy Nepal, mały kraj, w którym tyle jest do zobaczenia

 


Informacje praktyczne (dane z 2007 r.):


Wizy:
załatwia się je na po przylocie - koszt 40 dol. za wizę normalną i 5 dol. za tranzytową na kilka dni.

Trekingi:

* Nie warto przed wyjazdem do Nepalu kupować map. Na miejscu jest ich duży wybór, po cenach dużo korzystniejszych niż w Polsce.
* Przed wyjściem w góry konieczne jest zezwolenie na treking lub wspinaczkę. Ceny zależą od trasy. W przypadku trekingu do bazy pod Mt Everestem najlepszym okresem jest czas od października do grudnia.
* Na większość tras trekingowych spokojnie możemy wybrać się na własną rękę, tym bardziej, że szlaki są bardzo wyraźne, a po drodze nie ma problemu ze znalezieniem noclegu w schronisku czy knajpki, w której można się pożywić. Jeśli chcemy jednak mieć przewodnika i tragarzy, lepiej skontaktować się z którąś z licznych miejscowych agencji. Wyjazdy do Nepalu z trekingami w programie oferują już niektóre z polskich biur podróży, np. Logos Travel (http://www.wyprawy.pl ), a także różne kluby górskie.

Przykładowe ceny (w dol.):

rafting 1-dniowy (z lunchem) - ok. 25 dol., ok. 1,5 godz. safari na słoniach - 15 dol., zezwolenie na wstęp do Parku Narodowego Chitwan - ok. 7 dol., zezwolenie na 4-dniowy treking Gorepani (okolica Annapurny) - ok. 30 dol.

Maoiści:
szanse na spotkanie z nimi w górach są duże, ale nie ma czego się obawiać - w stosunku do turystów są bardzo grzeczni i życzliwi. Co najwyżej trzeba liczyć się z koniecznością zapłacenia "dobrowolnej" składki, potwierdzonej oficjalnym kwitem. Przeciętnie jest to 100 rupii (1,5 dol.) od osoby za każdy dzień trekingu, chociaż Polacy mogą liczyć na zniżki.

Blog - regiony

Image
Image
© 2022 Monika Witkowska. All Rights Reserved. Designed by grow!