Image
Image
Image
Image

Biblijnym śladem czyli zdobywamy Ararat

ar9.jpgMT. ARARAT - 5137 m n.p.m. (WSCHODNIA TURCJA)
Nie od dziś wiadomo, że to co trudno dostępne, bardziej jeszcze pociąga. Taki był dla mnie Ararat. Sprawdziło się: do trzech razy sztuka!


 
Pierwszy raz zobaczyłam go 20 lat temu. Dotarłam wówczas do Wschodniej Turcji autostopem, jako świeżo upieczony przewodnik Studenckiego Koła Przewodników Beskidzkich i Ararat miał być pierwszym moim pięciotysięcznikiem. Niestety, skończyło się tylko na oglądaniu go z daleka. W tym czasie góra była miejscem baz PKK (Partii Pracujących Kurdystanu, nielegalnej organizacji kurdyjskiej), a cały okoliczny rejon obstawiony był przez wojsko, które po godzinie 17-tej utrzymywało nawet godzinę policyjną.

kurdystan10.jpgDrugi raz zobaczyłam Ararat od strony ormiańskiej, z Erywania trzy lata temu. Był wielki, majestatycznie wznosił się ponad miastem, wydawał się praktycznie na wyciągnięcie ręki. Dla Ormian to święta góra, widniejąca nawet w ich narodowym godle. Problem w tym że u podnóża Araratu przechodzi granica, a że Turcja i Armenia nie utrzymują ze sobą stosunków dyplomatycznych (powodem jest nieprzyznanie się Turcji do rzezi Orman w 1915 roku), nie ma możliwości aby dostać się na Ararat (lub choćby do jego podnóża) z Armenii. Nie ma wyboru - trzeba w tym celu zrobić wielkie koło, przez Gruzję, ewentualnie przez Iran.

No ale w końcu mam swój „trzeci raz”. Po długiej, ponad dobowej podróży ze Stambułu wysiadam z autobusu i od razu widzę wielką górę, która mnie hipnotyzuje. Wiem, że tym razem powinno się udać.


Góra wielu imion

kurdystan2.jpgTak właściwie to Ararat to nie jedna góra, ale wyrastający z Wyżyny Armeńskiej  (według Turków: Anatolijskiej) rozległy masyw z dwoma wierzchołkami – tzw. Małym Araratem (3896 m) oraz Wielkim (5137 m). Według legendy to dwie siostry, w ramach kary za swoje ciągłe kłótnie zaklęte w góry. Ale i jako góry siostry nie zaprzestały waśni. Ponieważ wyższa z gór dostała śnieżno-lodową czapę, rozzłościło to zawistną niższą górę-siostrę. A że złość z natury rzeczy jest zła i jadowita, mniejsza góra stała się miejscem wylęgania różnych strasznych stworzeń. Wierzyć legendom nie musimy, ale jak twierdzą miejscowi, na zboczach Małego Araratu z jakichś powodów rzeczywiście jest wyjątkowo dużo węży.

Skąd nazwa Ararat? Nie ma jednoznacznej hipotezy. Zdaniem niektórych pochodzi  od Ary, boga śmierci i odrodzenia, czczonego jeszcze w epoce brązu. Inni twierdzą, że wymieniana w Biblii nazwa Ararat to zniekształcone, źle wymawiane „Urartu” – królestwo które istniało na tych terenach w zamierzchłych czasach, a którego pozostałością są znajdujące się ponad pobliskim miastem Doğubayazıt ruiny twierdzy z IX wieku p.n.e.

kurdystan3.jpgSwoją drogą „Ararat” to i tak tylko jedna z wielu nazw. Na tureckich mapach góra opisana jest jako „Ağrı Dağı” czyli „szczyt powodujący płacz”, zaś dla Kurdów jest to „Gridax”, czyli „szczyt ognisty”,  co pewnie nawiązuje do aktywności góry jako wulkanu. Z kolei dla Ormian jedyna słuszna nazwa to „Masis” czyli „Góra Matka”, a w języku perskim mówi się „Kuh-e-Nuh”, czyli „Góra Noego” (niezależnie od innej góry w Iranie o takiej samej nazwie). To właśnie dzięki temu biblijnemu prorokowi, czczonemu zarówno przez chrześcijan, muzułmanów, jak i żydów, Ararat jest górą wzbudzającą tyle emocji.

No właśnie, jak z tym Noem? Czy rzeczywiście to na Araracie osiadła po Potopie słynna Arka na której Noe uratował nie tylko swoich bliskich, ale według biblijnych opowieści także przeróżne gatunki zwierząt? Zdaniem wielu tak, chodzi właśnie o Ararat, choć są i tacy, południe, albo wręcz w Iranie (nie mówiąc o tym, że w hinduskich wersjach opowieści o Potopie wskazuje się na Himalaje). Inna sprawa, że jest w pobliżu Araratu (choć nie dokładnie na jego zboczach) wzgórze, na którym pokazuje się dziwny kształt przypominający łódź – wybudowane tam skromne muzeum i drogowskazy, zapewniają że to oficjalna „Arka”. Prawdziwych znawców tematu to nie przekonuje i każdego roku przyjeżdżają na Ararat kolejni poszukiwacze, na ogół bez stosownych zezwoleń ryjących górę i chodzących po niej z GPSami, pewni że trafią w końcu na epokowe znalezisko. W 2010 roku świat już nawet obiegła wiadomość o znalezieniu „autentycznej” Arki. Szybko jednak wyszło na jaw, że to sprytna mistyfikacja, a odkopane w lodowcu kawałki drewna to rzeczywiście wrak łodzi, tyle że nie z czasów starożytnych, tylko sprzed około pięćdziesięciu, ściągniętej z Morza Czarnego. Autorami pomysłu byli przedsiębiorczy Kurdowie, którzy wcześniej pracowali przy kurdystan34.jpgposzukiwaniu Arki wraz z ekipą chińskich ewangelików, a widząc jak Azjatom na Arce zależy, misternie zrealizowali swój szalony pomysł, ostatecznie za odpowiednio spore pieniądze dając znać, że znaleźli miejsce gdzie słynna łódź osiadła. Kurdowie stanęli przed sądem, Chińczyków świat wyśmiał, ale dla Araratu była to super promocja.

-Ale ty Arki nie szukasz? – upewnia się Murat organizujący moje wejście. Woli zapytać, bo „poszukiwacze Arki”, to dla organizatorów wypraw typ bardzo kłopotliwy. Niedawno był na przykład Amerykanin, który pod osłoną nocy wyszedł z namiotu i przepadł. Przez dwa dni szukało go ściągnięte wojsko i w końcu znalazło. Okazało się że zaginiony to profesor jednego z amerykańskich uniwersytetów, który szukał Arki – miał w GPSie wbite nawet koordynaty wskazujące gdzie „na pewno” jest Arka.

Czasem powód zniknięcia może być tez inny – słyszę np. opowieść o pewnej Japonce, która w nocy zniknęła z namiotu, bo jak się okazało, była… lunatyczką. Miała szczęście, że błądząc zeszła do doliny, w której spotkała kurdyjskich pasterzy, a ci się już nią zaopiekowali.


O kobietach z Araratu

kurdystan11.jpgPo nocy spędzonej na campingu Murata, położonym tuż obok bajkowo wyglądającego, XVII- wiecznego pałacu niejakiego Ibrahima Paszy (będąc w okolicy koniecznie warto zwiedzić!) wyruszamy w góry. Wyruszamy, bo poza mną jest jeszcze młody Japończyk, na każde pytanie odpowiadający „yes”, co rzecz jasna zdradza, że ni w ząb nic nie rozumie.

W drodze na punkt startowy na szlak (około 2100 m n.p.m.), do naszego dżipa dosiada się jeszcze przystojny Kurd w czapeczce z orzełkiem i z napisem „Polska”. Zaraz potem zabieramy jeszcze blondynkę z dzieckiem. Ku mojemu zaskoczeniu para zaczyna rozmawiać… po polsku. W ten to sposób poznaję Aśkę, Musę i ich dwuletnią córeczkę – Dilę, przesympatyczną rodzinę przez część roku zamieszkującą w Polsce, a na lato przyjeżdżającą do Turcji, gdzie oboje zajmują się organizacją wejść na Ararat.

Mamy czas by pogadać, bo przez jakiś czas idziemy razem. W obozowisku pasterskim należącym do rodziny Musy, moi nowi znajomi zostają (aż miło popatrzeć jak kurdyjska teściowa ze szczerą serdecznością wita się z Asią), my po krótkiej przerwie na herbatę, idziemy do położonego na wysokości 3200 m obozu pierwszego. Kiedy my z Japończykiem rozstawiamy sobie namioty, Jacob, nasz przewodnik, prywatnie brat Musy, zaczyna przygotowywać obiad (kurczak z kaszą).  Po posiłku całe popołudnie spędzam w namiocie-mesie na nauce gry w tavlę - kurdyjskie warcaby. Przy okazji poznaję tureckich ar3.jpgwspinaczy, wśród których są również dziewczyny. –Bo wy w Europie myślicie że Turczynki to te kobiety w chustach, idące trzy kroki za mężczyzną… - śmieje się ładna i swoją drogą super wyekwipowana dziewczyna, członkini jednego z klubów alpinistycznych.

Wieczorem, kładąc się do śpiwora, wsłuchuję się w górę. Dosłownie, bo to tereny aktywne sejsmicznie (na pewno pamiętamy mające miejsce w 2011 roku wyjątkowo tragiczne trzęsienie ziemi w niedalekim od Araratu Van), a sam Ararat to uśpiony wulkan, który ostatnią erupcję miał w 1840 roku. Niewiele wcześniej, bo w 1829 roku miało miejsce pierwsze zdobycie szczytu – dokonali tego niemiecki podróżnik i przyrodnik Friedrich Parrot  oraz Ormianin - Chaczatur Abowian – poeta i pisarz uważany wcale nie za wspinacza tylko… „ojca literatury ormiańskiej”. Pierwszym Polakiem na Araracie został będący w służbie rosyjskiej topograf i geodeta, zapalony badacz Kaukazu Józef Chodźko – miało to miejsce w 1850 roku.


Szczytowanie na wulkanie

ar7.jpgKolejny dzień to podejście do obozu drugiego, na wysokości 4200 m. Na szlaku tłoczno – spotykamy inne grupy zygzakowatą ścieżką pnące się do góry, jak też tych, którzy już schodzą. Co jakiś czas doganiają nas objuczone bagażami karawany mułów, którym rzecz jasna należy ustępować (turyści na ogół chodzą „na lekko”). W obozie pełno ludzi, bo jak obozów pierwszych na zboczach Araratu jest ileś (każda firma ma swoje własne miejsce), tak obóz drugi, szturmowy jest dla wszystkich grup wspólny i dlatego nie ma za bardzo wyboru miejsc na rozbicie namiotów. Ktoś narzeka że nie ma nawet latryny – faktycznie, wszyscy chodzą „gdziekolwiek”, co sprawia, że ogólnie czysto nie jest. I tak dobrze że jest gdzie chodzić – to teren pełen wielkich bazaltowych głazów.

Niestety, podobnie jak i poprzedniego dnia, z pogodą kiepsko – przez cały dzień chmury rozwiewają się tylko na kilka minut, ok. 7-mej rano i po 17-tej. Widok średni, ale wyjmuję ar4.jpgaparat, bo to może jedyna okazja uwiecznienia szczytu? Po dwóch minutach góra znika, jakby uznając że już nam starczy. Najważniejsze jednak że nie pada ani nie sypie śniegiem, co się tutaj, nawet w lipcu, często zdarza. Prognozy na noc: temperatura odczuwalna (z uwzględnieniem wiatru):  minus 10 stopni. Tak przynajmniej podają swojej grupie przewodnicy szwajcarscy, którzy dowiadują się o prognozy telefonicznie, dzwoniąc do swego biura w Europie.

Do ataku szczytowego startujemy około drugiej w nocy. Rosjanie z którymi idziemy nie chcą przypiąć raków, twierdząc że zrobią to dopiero na lodowcu, ale oblodzone kamienie sprawiają, że szybko zmieniają zdanie. W międzyczasie rozwiały się chmury i pojawiło się rozgwieżdżone niebo, a hen w dole jakieś światła. –To co tam widać to granica z Iranem, z tamtej strony widać Erywań – pokazują przewodnicy. 

ar2.jpgJakieś 400 m przed szczytem zaczyna się lodowiec – na szczęście nieszczeliniasty. Mamy też prawdziwy spektakl widoków – wschód słońca w trakcie którego Ararat rzuca cień na płaskowyż i w rezultacie mamy pod sobą ciemny stożek.

W końcu, po 3,5 godzinach wspinania, stajemy na szczycie. Szliśmy na tyle szybko, że do przyjścia następnej ekipy mam 45 minut. Trzy kwadranse szczytu na wyłączność! Hakan, idący z Rosjanami kurdyjski przewodnik pozując do zdjęć rozbiera się do pasa. Nie wiem czy to lokalny sposób na zwabienie słońca, ale do południa rzeczywiście mamy go pod dostatkiem. A swoją drogą Hakan, który był już na Ararcie dziesiątki razy, takie właśnie imię dał swojemu synowi! Były wprawdzie problemy, aby oficjalnie je zarejestrować, ale ostatecznie się udało. Ponoć teraz w miasteczku jest już kilka małych Araratów.


Pasterska gościnność

O ósmej rano jesteśmy z powrotem w obozie. Szybkie śniadanie, a potem jeszcze dwie godziny na szybki sen. O 11-tej dochodzą do obozu ostatni wracający ze szczytu wspinacze. Między innymi słaniający się na nogach chłopak, ewidentnie z objawami choroby wysokościowej (wymioty, zaburzenia równowagi etc.). Ze zdumieniem dostrzegam że przewodnik, który go zostawił właśnie kończy jeść śniadanie, zupełnie nie widząc nic złego w ar1.jpgtym, że klient sobie schodził „własnym tempem”. Ale przykładów niefrasobliwości mam więcej. Kiedy zwijam swój namiot, po sąsiedzku rozbija się młody Amerykanin. Trochę jestem zdziwiona, bo chłopak jest w krótkich spodenkach, podczas gdy ogólnie wszyscy są raczej ciepło ubrani. –Ale zahartowany! – patrzę z podziwem, ale tajemnica ubioru szybko się wyjaśnia. Okazuje się że Amerykanin przyjechał na wczasy na turecką riwierę, ale przy okazji postanowił wyskoczyć też na Ararat. Nie przypuszczał jednak, że na wysokości trzeba mieć ciepłe rzeczy, bo Turcja w  środku lata kojarzyła mu się raczej z ciepłym klimatem. No cóż, mój początkowy podziw przemienia się w politowanie.

My tymczasem zaczynamy schodzenie. Teoretycznie tego dnia powinniśmy wrócić do obozu pierwszego, a na upartego moglibyśmy nawet dotrzeć do Doğubayazıt, czyli do cywilizacji, no ale w końcu zapłaciliśmy za 3 dni w górach, no i chcemy się tym nacieszyć. Ostatecznie ustalamy, że zejdziemy w odwiedziny do obozu pasterskiego, gdzie wraz z kurdyjską rodziną jest Asia i Musa (tym bardziej że zapraszali). Japończykowi namiot Nomadów podoba się do momentu kiedy jego wzrok nie wyłapuje walającego się po powale obciętego baraniego łba. kurdystan25.jpg–To ja pójdę rozstawię swój namiot – mówi grzecznie i… widzimy go dopiero następnego dnia. Ja wręcz przeciwnie – podoba mi się zarówno lokalny „folklor” jak i gościnność rodziny Musy. Z podziwem patrzę jak sprawnie Musa strzyże barany, próbuję świeżo zrobionego przez jego mamę jogurtu i rozmawiam z Aśką, jak poznała swojego kurdyjskiego męża. Śpię razem z całą, liczną dość rodziną na rozłożonych na ziemi materacach.

Budzi mnie gdakanie kur chodzących po namiocie i beczenie dojonych owiec. A kiedy wychodzę z namiotu, wydaje mi się, że chyba jeszcze śnię – przede mną wznosi się majestatyczny, ośnieżony szczyt, mający w tle idealnie błękitne niebo.




INFORMACJE PRAKTYCZNE (dane z VI.2013 r.)


GDZIE TEN ARARAT?: Ararat położony jest we wschodniej Turcji, tuż przy styku granic tego kraju z Armenią i Iranem. Współrzędne szczytu: 39°42′00″N 44°17′00″E. Miastem które jest położone niemal u stóp góry, przez co stanowi bazę wypadową do wspinaczek, jest liczące ok. 75 tys. mieszkańców Doğubayazıt.

JAK DOTRZEĆ: Najpopularniejsza opcja dotarcia z Polski to dolot do Stambułu i potem kolejny lot, już krajowy do odległego od Doğubayazıt już o tylko 160 km Van  lub Kars – w tym przypadku 130 km (ceny lotów: 150-300 TL w jedną stronę). Alternatywą jest 24-28 godzinny przejazd autobusem ze Stambułu do Doğubayazıt (cena biletu na całkiem wygodny autobusu: 80-160 TL).
Jeszcze inna możliwość to dolot do Tbilisi (Gruzja), przedostanie się do granicy gruzińsko-tureckiej w okolicy Batumi i dalej dojazd do Doğubayazıt tureckimi autobusami lub dolmuszami (mikrobusami). Uwaga: znajdujące się tuż koło Araratu przejście graniczne z Iranem jest otwarte, natomiast nie ma żadnych przejść pozwalających na przekroczenie granicy z Armenią!

WIZA: wizę do Turcji otrzymuje się na granicy, po zapłaceniu 15 euro lub 20 dolarów (zdjęcia nie są wymagane). Aktualnie wiza ważna jest przez 180 dni od daty wjazdu i przez ten czas pozwala na wielokrotne przekraczanie granicy z prawem pobytu w granicach Turcji przez w sumie 90 dni.

WALUTA: w Turcji w użytku są liry tureckie (1 zł = 0,55 TL,  1 TL = 1,80 zł, 1 USD = 1,80 TL). Za usługi turystyczne (hotele, trekkingi, przewodnicy, napiwki etc.) bez problemów można płacić dolarami lub euro.

SPRZĘT: Jak to na pięciotysięczniku, trzeba być przygotowanym na niskie temperatury. Górę pokrywa lodowiec, ale na standardowym szlaku nie ma szczelin, ani stromizn, tak więc liny, uprzęże i czekany można sobie darować. Za to raki ze względów bezpieczeństwa warto mieć, kijki trekkingowe też się niektórym przydają.

ORGANIZACJA WEJŚCIA NA ARARAT: Ze względu na to, że jest to strefa zmilitaryzowana, a do tego park narodowy, na Araracie istnieje obowiązek wzięcia przewodnika i załatwienia specjalnych zezwoleń. Teoretycznie jest to dość skomplikowane (przynajmniej tak wygląda z informacji podawanych m.in. w Ambasadzie Tureckiej), w praktyce wszystko można załatwić internetowo kontaktując się z lokalnymi firmami turystycznymi, a w ostateczności – nawet po przyjeździe na miejsce.
Zdobywanie Araratu nie jest trudne technicznie  – dla większości osób główny problem stanowi wysokość (na tzw. normalnej drodze nie ma odcinków wspinaczkowych). Wprawdzie są osoby, które „zaliczają” górę (wejście i zejście) w dwa dni i jedną noc, ale żeby się zaaklimatyzować i mieć czas na cieszenie się otoczeniem, powinno się planować 3-4 dni, za co trzeba liczyć mniej więcej 250-600 dolarów od osoby (cena zależy od tego, czy uwzględnia muły, jedzenie, wypożyczenie sprzętu). Ja korzystałam z pośrednictwa Murata z Murat Camping (Ten adres pocztowy jest chroniony przed spamowaniem. Aby go zobaczyć, konieczne jest włączenie w przeglądarce obsługi JavaScript.), tym bardziej że w cenie wyprawy miałam też noclegi na campingu Murata (do wyboru możliwość postawienia namiotu lub spania w pokojach o standardzie schroniskowym). Z kolei z wymienionymi w tekście Asią i Musą można kontaktować się za pośrednictwem strony www.ararattrek.pl

KIEDY: Sezon na trekingi na Ararat trwa od połowy czerwca do połowy października, chociaż coraz większym powodzeniem cieszą się również wyprawy skitourowe na tę górę (marzec-kwiecień).

WYŻYWIENIE: Jeśli w czasie wspinaczki zdecydujemy się na opcję z wyżywieniem, głodni chodzić nie będziemy. Zakupy spożywcze bez problemów można zrobić w Doğubayazıt, gdzie jest też sporo knajpek serwujących pyszne, typowo tureckie potrawy.

W INTERNECIE:
http://www.summitpost.org/ararat/339572 - informacje dla wspinaczy po angielsku
http://maps.turkeyodyssey.com/road_map/images/ararat_map_2.jpg - mapa topograficzna Araratu
http://ararattrek.pl/pl/faq - częste pytania dotyczące Araratu opracowane po polsku


 

PORADY PODRÓŻNIKA

Moje Pasje

Blog - regiony

Image
Image
© 2022 Monika Witkowska. All Rights Reserved. Designed by grow!