Image
Image
Image
Image

Zygzak między szczelinami

LODOWIEC ALETSCH (SZWAJCARIA)


Szwajcarski lodowiec Aletsch w 2001 roku wpisano na listę Światowego Dziedzictwa UNESCO. Aby go zobaczyć, co roku tysiące turystów wjeżdża pociągiem do najwyżej położonej stacji kolejowej Europy, wybudowanej na wysokości 3454 m, tuż pod wierzchołkami czterotysięczników - Mnicha, Jungfrau i Eigera. Jeśli jednak chcemy słynny lodowiec naprawdę poznać, nie mamy wyjścia - musimy go po prostu przejść.

aletsch-miedzy szczelinami.jpgJest tu po czym wędrować - Aletsch szczyci się największym w Europie, 23-kilometrowym "jęzorem" spływającego lodu. Szerokość lodowca sięga w niektórych miejscach 1,8 km, grubość lodu dochodzi do kilometra. Można lodowcowy szlak przemierzyć w ciągu jednego, bardzo długiego dnia, ale zazwyczaj dzieli się go na dwa etapy, z noclegiem w schronisku po drodze. Taka wycieczka to zarazem zaliczenie dwóch szwajcarskich kantonów - miejsce, do którego można dojechać kolejką to jeszcze kanton berneński, po południowej stronie jest już kanton Valais (należy do niego 77 proc. powierzchni lodowca).

 

 

Gdzie jest prysznic?


aletsch- z lina.jpg Lodowcową przygodę zaczynamy od założenia uprzęży i związania się liną. Idziemy w sześcioosobowej grupie, jedno za drugim, w kilkumetrowych odstępach. Przewodnik co chwila sprawdza czekanem czy nie trafiamy na jakąś szczelinę, bezbłędnie wyszukuje niewidzialną drogę.

Pierwszy odcinek to niemal śnieżna pustynia. Dosłownie "pustynia", bowiem jest gorąco, idziemy więc w koszulkach z krótkim rękawem, a dookoła nas tylko biel i biel. Wprawdzie co jakiś czas ktoś z nas wpada nagle po kolana, a nawet po pas, w śnieżne dziury, ale droga jest ogólnie łatwa. Do czasu, bo oto nasz szlak przegradza szeroki strumień. Jego burzliwy nurt przeraża - wpaść do niego to niechybna śmierć, tym bardziej że niedługo później niknie na dobre pod śnieżną pokrywą. Na szczęście jest wąska kładka i tzw. poręczówka, dzieki czemu dość sprawnie dostajemy się na drugi brzeg.

Tymczasem pogoda się psuje, gdzieś z oddali słychać grzmoty. Oglądam się za siebie z nadzieją zobaczenia szpiczastych wierzchołków Eigera, Mnicha i Jungfrau, ale gdzie tam - wszystkie toną w chmurach. Mogę się w zupełności zgodzić z cytowanym tu w wielu folderach stwierdzeniem:  "I nie możesz powiedzieć, czy należą do ziemi, czy nieba" .

aletsch-schronisko.jpg Po jakichś pięciu godzinach wędrówki krajobraz się zmienia. Przystajemy wśród rumowiska kamieni, a przewodnik wskazuje wysoką skałę: -Widzicie schronisko? Faktycznie, ok. 100 metrów nad  poziomem lodowcowej doliny majaczy niepozorny z tej odległości budynek. To jedno z najstarszych schronisk szwajcarskich - jeszcze z XIX wieku. Prowadzące do niego schody są już nowsze. Strome i długie - trzeba się  nieźle namęczyć, by je pokonać.

aletsch-kolacja.jpgTo jedno z takich schronisk, jakie najbardziej lubię. Z tak zwanym "klimatem". Przed wejściem trzeba zdjąć buty (są dyżurne kapcie), na różnorakie drobiazgi każdy ma swoją szufladę. Toaleta - na zewnątrz, niby typ "sławojki" ale... z głośnika dobiega delikatna muzyczka. Życie towarzyskie koncentruje się w jadalni rozświetlanej lampami naftowymi (choć szczerze mówiąc elektryczność jest, tyle że wyłączana o 22). Warunki - ogólnie "polowe", dlatego też ogólną wesołość wzbudza pytanie Japonki zainteresowanej "gdzie tu jest prysznic?". Kolejny szok skośnooka koleżanka przeżywa wchodząc do sypialni - sala jest wieloosobowa, z łóżkami piętrowymi i rzuconymi na podłogę materacami.

Na kolację zamawiamy founde - typowe szwajcarskie danie. Co chwila ktoś gubi w roztopionym serze swój kawałek chleba - normalnie powinien postawić za karę "kolejkę" alkoholu, ale jako cudzoziemcy mamy taryfę ulgową.

Miło się siedzi, jednak przewodnik przypomina: -Wstajemy o 4.30 i zaraz po śniadaniu wychodzimy! Idziemy spać, wzdychając: cóż, jesteśmy na wakacjach...

 

Nie ma lekko!


Rano budzi nas bębnienie deszczu w dach. Za oknem szaro, brzydko, ale nie mamy wyjścia - iść musimy. Przejście przez lodowiec to jedyna "droga" by dotrzeć do cywilizacji (zaprowiantowanie schroniska odbywa się dzięki helikopterom).

Znowu zakładamy uprzęże, mokre buty (zmoczone poprzedniego dnia nie miały szans wyschnąć), wiążemy się linami. Już samo zejście z ulokowanego na skalnej półce schroniska do lodowca dostarcza wielu emocji, bo przypomina słynne via ferraty (poprowadzone nad przepaściami drogi ubezpieczone m.in. klamrami i drabinkami). Po drodze jest miejsce, gdzie trzeba przejść pod małym wodospadem - teraz już nie wiadomo czy jesteśmy przemoczeni od niego, czy od deszczu.

aletsch-idziemy.jpg Wkrótce znowu pojawiają się szczeliny, coraz więcej szczelin. Niektóre z nich mają po kilkanaście metrów głębokości, w niektórych - w ogóle nie widać dna. Większość z nich można spokojnie przeskoczyć, ale ponieważ jest ślisko, jest to dość stresujące. Mimo że jest lipiec - zaczyna padać śnieg. Szkoda że nie ma słońca, bo urok lodowca to głównie gra odcieni bieli i błękitu.

Idziemy samym środkiem lodowcowej moreny. Do pokonania mamy tylko 10 km, ale w takim otoczeniu nie można się śpieszyć - lawirujemy bardzo wolno między coraz większymi szczelinami. Najgorsza jest końcówka - w niektórych miejscach wykopujemy czekanami stopnie, ale i tak każdy krok to walka ze strachem i śliskim lodem. Kiedy już jesteśmy u celu i wychodzimy na normalne skały żałujemy jednak, że to już koniec. Z góry patrzymy na niebieskie jezioro powstałe u czoła lodowca - pływają po nim wielkie kry, a właściwie ogromne lodowe bloki oderwane z lodowca.

Na pobliskim punkcie widokowym spotykamy turystów, którzy wjechali kolejką linową do wioski Bettmeralp i stamtąd dotarli tu w ramach relaksowej przechadzki. - Zmokliście! - mówią patrząc na nas współczującym wzrokiem. Nie da się ukryć - jesteśmy kompletnie przemoczeni, ale za to mamy satysfakcję: trawers Aletscha zaliczony!

 

Informacje praktyczne:

Jak tu dotrzeć: Z jednej strony można dostać się na lodowiec z miejscowości Grindelwald (pociągiem, z przesiadką na Kleine Scheidegg), a z drugiej - z wioski Bettmeralp (częściowo można podjechać kolejką linową).
Sprzęt:
Jeśli idziemy w zorganizowanej na miejscu grupie - cały sprzęt dostaniemy. Jeśli wybieramy się samodzielnie - musimy mieć z sobą uprzęże, linę, czekan i raki.
Internet: http://www.aletsch.ch

Blog - regiony

Image
Image
© 2022 Monika Witkowska. All Rights Reserved. Designed by grow!