Image
Image
Image
Image

Miasto Światła, czyli dokąd zawędrował Piłat

LUCERNA (SZWAJCARIA)


Co mają wspólnego: królowa Wiktoria, Lew Tołstoj, Sophia Loren i Kurt Scheller? Łączy ich Lucerna. Oczywiście nie występująca także w Polsce roślina pastewna :), ale położone w środkowej Szwajcarii miasto, malowniczo wciśnięte miedzy góry i jezioro.

luz4.jpgDo Lucerny (w lokalnym dialekcie: Lozärn) przyjechałam na kilka godzin, a zostałam kilka dni. Sama się zdziwiłam, bo za zwiedzaniem miast nie przepadam. Tyle że Lucerna jest po prostu wyjątkowa i chyba każdy kto w niej był potwierdzi, że nie da się jej nie polubić. Nie bez powodu często  uważana jest za najpiękniejsze miasto Szwajcarii.

 

 

 


Za sprawą anioła


Kiedy przyjeżdżam do nieznanego mi miasta i zastanawiam się, co powinnam zobaczyć, idę do pierwszego lepszego kiosku i oglądam pocztówki. W Lucernie też tak zrobiłam – luz17.jpgjeszcze nie wiedziałam gdzie będę spać, a już miałam rozeznanie, co w okolicy najładniejsze, najciekawsze (jedno z drugim nie zawsze się pokrywa) i skąd można zobaczyć najładniejsze widoki.

Według legendy miejsce na założenie miasta wskazał pierwszym osadnikom anioł posługując się przy tym świetlistym promieniem. Stąd właśnie nazwa: „miasto światła” (od łacińskiego „luzem”, czyli światło). Kiedy miało się to stać, trudno powiedzieć, ale faktem jest że już w VIII wieku istniał tu klasztor benedyktyński, a przy nim szybko rozwijający się gród. Jego złote lata zapoczątkowało w XIII wieku wybudowanie drogi przez nieodległą Przełęcz Św. Gotarda, co oznaczało napływ kupców pokonujących szlak handlowy łączący Niderlandy z Włochami.

O tym, że w mieście żyło się całkiem dostatnio, świadczą pozostałe z tamtych czasów kamienice. Niektóre z nich pokrywają kolorowe freski, na wielu powiewają flagi – państwowe lub kantonu (biało-niebieskie). Domy oddzielają wąskie, brukowane uliczki luz1.jpgco i rusz wychodzące na malownicze placyki. A na placach stoją przypominające pomniki fontanny zdobione rzeźbami czy maszkaronami, z których wypływa woda. Jak najbardziej można ją pić – to zasada dotycząca wszystkich szwajcarskich fontann.

Urok Lucerny stanowi jej położenie – nad jeziorem, w otoczeniu gór. Odgrodzoną świetnie zachowanymi, średniowiecznymi murami obronnymi starówkę, najlepiej zwiedzać na piechotę – odległości nie są duże. Zadziwia mnogość kościołów – religia katolicka była tu zawsze bardzo mocno zakorzeniona. Bądź co bądź strzegąca Watykanu i Papieża gwardia nie jest „szwajcarską” tylko z nazwy. Faktycznie tworzą ja szczycący się nieposzlakowaną opinią obywatele tego kraju.



Ulubienica sław


luz12.jpgŻeby nie wiem jak nie kluczyć po starówce, wcześniej czy później trafi się na uchodzącą do jeziora rzekę. Kiedyś były przez nią przerzucone trzy drewniane mosty – wszystkie zadaszone, ozdobione zawieszonymi pod krokwiami trójkątnymi malowidłami. Teraz mosty są dwa, przy czym ważniejszy jest Kapliczny. Pod względem konstrukcji jest o tyle niezwykły, że zygzakowaty. Nie łączy brzegów w najprostszej linii, ale łamie się w dwóch miejscach, co wynikało z dopasowasowania go do bagnistego dna. Nazywa się go Kaplicznym (Kapellbrücke), ponieważ łączył kościół Jezuitów (największy w Szwajcarii kościół barokowy) ze stojącą po drugiej stronie kaplicą. To najstarszy drewniany most w całej Europie – powstał w 1365 roku. Niestety, w 1993 roku został dotkliwie zniszczony przez pożar – spalonych zostało 81 ze 111 zdobiących go malowideł. Na szczęście już po 8 miesiącach udało się go odbudować, choć część malowideł zastąpiły kopie.

Po sesji zdjęciowej obwieszonego kwiatami mostu oraz przyległej do niego, mającej już ponad 700 lat wieży (kiedyś służyła jako więzienie i izba tortur, potem jako skarbiec, teraz jest siedzibą… związku artyleryjskiego), idę nad jezioro. To Jezioro Czterech Kantonów , bo faktycznie, spośród 26 kantonów tworzących Szwajcarię, cztery mają dostęp do jego brzegów. Stoją przy nim najdroższe hotele Lucerny, w tym mający już ponad 150 lat historii 5-gwiazdkowy Schweizerhof. Wśród jego gości był m.in. Lew Tołstoj, Richard Wagner który tworzył w nim „Tristana i Izoldę”, Mark Twain, aktor Roger Moor czy z bardziej współczesnych postaci - piosenkarka Anastacia (było o niej ostatnio głośno przy okazji przejścia operacji podwójnej mastektomii).

luz23.jpgListą sław może zaimponować także inne luksusowe lokum, czyli powstały w 1888 roku zameczek Château Gütsch, gdzie dla odmiany zamieszkiwali Alfred Hitchcock, Charlie Chaplin czy Sophia Loren. Miłośniczką Lucerny był też Victor Hugo, Albert Einstein i Johann Wolfgang Goethe, który ambitnie chodził po okolicznych górach, a także  brytyjska królowa Wiktoria, która też zdobywała góry, tyle że w wersji relaksowej, na grzbiecie muła. Lucernę zna też na wylot popularny w Polsce kucharz-celebryta, dyrektor artystyczny telewizyjnego programu Top Chef, Kurt Scheller– to miasto w którym się urodził i zdobywał pierwsze kulinarne szlify.

A co do hoteli to alternatywą dla pełnych przepychu miejscówek jest Jail Hotel, zgodnie z nazwą oferujący możliwość przespania się w celach, w których jeszcze stosunkowo niedawno przebywali więźniowie. Jednym słowem każdy ma szanse zaliczyć noc za kratkami, i to za niewinność.



Mama w scyzorykach uwieczniona


luz25.jpgKolejny dzień robię sobie pod hasłem muzeów. Zaczynam od Muzeum Transportu! Przyznaję, nazwa mnie specjalnie nie zachęca, bo fanką pojazdów nie jestem, ale skoro zachwala się, że to jedno z najczęściej odwiedzanych muzeów Europy, jakiś powód tego musi być. Okazuje się, że ponad 20 muzealnych hal wchłania mnie na dobrych kilka godzin. Wyraźnie widać że szczególnym pietyzmem otacza się w Szwajcarii pociągi – obok ich tradycyjnej wersji jest na przykład pochodząca z XIX wieku, jeżdżąca po torach dmuchawa do oczyszczania torów ze śniegu. Największe wrażenie to jednak moment kiedy siadam za sterami helikoptera i wrzeszcząc że zaraz się rozbiję, rzeczywiście się „rozbijam”. Uff, jaka to ulga, że to tylko symulator.

Aby ochłonąć postanawiam odszukać kolekcję dzieł Picassa. Trochę zbija mnie z tropu widniejący na wielkim budynku napis: Rosengart. Zaraz, coś nie w porządku – szukałam obrazów a tu kierują mnie do Różanego Ogrodu (kojarzę że „rosen” to po niemiecku  róże, „garten” – ogród). Dopiero po chwili dociera do mnie, że chodzi o Angelę Rosengart, 82-letnią obecnie właścicielkę wyjątkowo cennej malarskiej kolekcji (część zbiorów przejęła po swoim ojcu), swoją drogą nie tyko prac Picassa (w sumie 180), ale też i wielu innych słynnych malarzy (Miró, Klee, Modigliani, Monet, Cézanne, Renoir, Chagall).

luz15.jpgNa koniec jeszcze robię wypad do Brunnen, miejscowości oddalonej od Lucerny o około godzinę jazdy samochodem (można też dopłynąć statkiem). Znajduje się tam muzeum, a raczej Visitor Center fabryki słynnych szwajcarskich scyzoryków. Ich nazwa „Swiss Army Knife” zgodna jest z prawdą – zaczęto je produkować jeszcze w 1897 roku na zlecenie szwajcarskiej armii i do tej pory znajdują się w żołnierskim ekwipunku, przy czym wersja oficerska różni się trochę od tej dla szeregowca. Wielofunkcyjne Victorinox`y są też na wyposażeniu kosmonautów NASA. Z ciekawszych eksponatów w muzeum możemy zobaczyć na przykład wpisany do Księgi Rekordów Guinessa najmniejszy scyzoryk świata, mający rozmiary 2,7 mm x 1,1 mm, przez co ogląda się go przez lupę. Albo elegancki model wykonany ze szczerego złota i wysadzany 600 diamentami. Kto chce może sobie zmontować scyzoryk według indywidualnych upodobań – umożliwia to warsztat typu „zrób to sam”. Przy okazji dowiaduję się skąd nazwa firmy: Victorinox. Okazuje się że dla upamiętnienia swojej zmarłej matki, właściciel fabryki nazwał ją początkowo Victoria, kilka lat później dołączając końcówkę „-inox” co miało zwracać uwagę na wykorzystywanie przy nożach stali nierdzewnej.



Góra pełna smoków


luz22.jpgPo intensywnym dniu siadam sobie na murku przy brzegu jeziora i popijając rivellę – popularny szwajcarski napój robiony, o czym mało kto wie, z serwatki, karmię łabędzie oraz obserwuję chłopaka z zapałem wiosłującego podczas stania na windsurfingowej desce. Ten nowy stosunkowo sport zwany Stand Up Paddle ma coraz więcej fanów, a jezioro jest dobrym akwenem treningowym. Kto nie chce ryzykować zmoczenia, a planuje popatrzeć na Lucernę z perspektywy jeziora, może skorzystać z roweru wodnego. Są też statki z całą gamą rejsów, od kursów pomiędzy poszczególnymi miejscowościami na zasadzie wodnych tramwajów, po eleganckie, romantyczne kolacje na wodzie. Niektóre z tych „okrętów” to prawdziwe zabytki – dumą miasta jest bocznokołowiec „Uri” mający już 113 lat!

luz7.jpgMnie tymczasem kusi wznoszący się na przeciwległym brzegu jeziora największy w tej okolicy szczyt, czyli mający 2128 m wysokości Pilatus. Jego nazwa upamiętnia Poncjusza Piłata, tego samego który miał skazać na śmierć Chrystusa i według legendy błąkając się po świecie trafił na wznoszącą się nad Luzerną górę, gdzie uprzykrzał życie wędrowcom. Ostatecznie jak sie opowiada, jego ciało spoczęło w wodach jeziora, gdzie ponoć pojawia się co roku w Wielki Piątek, usiłując umyć splamione krwią ręce.

Wprawdzie jestem miłośniczką chodzenia po górach, ale tym razem ze względów widokowych stawiam na relaksową wersję „zdobywania” Pilatusa, w ramach tzw. Złotej Wycieczki. W związku z tym kolejnego poranka melduję się na przystani statków, przez następną godzinę płynę, podziwiając piękne panoramy, aż w końcu przesiadam się do najbardziej stromej kolejki zębatej świata. Jej nachylone pod kątem 48 stopni tory nawet i teraz robią wrażenie, a przecież to konstrukcja z 1888 roku. Mam szczęście – widoczność na górze jest znakomita, dzięki czemu mogę popatrzeć nie tylko na połyskujące w dole jezioro i rozłożoną nad nim Lucernę, ale także na 73 otaczające mnie alpejskie kolosy, trzy i czterotysięczniki, w tym słynnego Mnicha czy Eigera. Nastrój bliskości z naturą potęguje lokalny góral, który na podszczytowym tarasie ustawił się z długim na kilka metrów rogiem alpejskim i gra, a charakterystyczne buczenie niesie się echem po górach i dolinach.

luz2.jpgZanim ruszę w drogę powrotną zjeżdżając w dół kolejną kolejką, tym razem już gondolową (dociera praktycznie do przedmieść Lucerny), robię sobie jeszcze spacer wykutym tuż pod szczytem tunelem, urozmaiconym tablicami opisującymi lokalne legendy. Na przykład o zamieszkujących na Pilatusie w dawnych czasach skrzydlatych smokach zionących dymem i ogniem. Niby się na nie skarżono, zwłaszcza że porywały piękne dziewice (oczywiście nie brak było wyswobadzających je śmiałków, biorących je potem za żony), ale był też i smok, który uratował miejscowego bednarza, kiedy ten w poszukiwaniu drewna na beczki wpadł do jaskini. Teraz zostały już wyłącznie dobre smoki – sympatyczne czerwone kreatury wypełniające półki miejscowego sklepu z pamiątkami. Nie zmienia to faktu, że w czasie ciemnych, bezksiężycowych nocy, można ponoć usłyszeć trzepotanie smoczych skrzydeł.



Lwy, palmy i wina


Ostatni dzień w Lucernie traktuję już typowo relaksowo. Kiedy przy śniadaniu siedzę nad miską muesli (jakby nie było to właśnie w Szwajcarii owe danie wymyślono), właścicielka hoteliku poleca mi kolejne górskie wycieczki. Na przykład na Rigi  (1798 m), gdzie działa najstarsza w Europie kolejka górska (powstała w 1871 roku) albo trochę dalszą wyprawę na szczyt Titlis, trzytysięcznik, gdzie w upalne dni może nas schłodzić jeśli nie bliskość lodowca, to adrenalinowe aktywności typu szalony zjazd z góry na hulajnogach zwanych „devil (diabelski) bike”, ewentualnie skok na bungy z zawieszonej na wysokości 140 m kolejki linowej. No cóż, stwierdzam że wszystkiego się nie da – tym razem wolę na spokojnie dokończyć zwiedzanie miasta.

Zaczynam od kawy i lokalnego specjału o nazwie Lozärner Birewegge, co oznacza gruszkowo-śliwkową roladę, z wyglądu przypominająca nasz makowiec. Miałam nie jeść słodyczy, ale… –Wieczorem pobiegam – usprawiedliwiam się, co jest sensownym pomysłem, bo nadjeziorne deptaki są do tego dobrym miejscem. W ogóle trzeba powiedzieć, że mieszkańcy Lucerny są bardzo aktywni – w pogodne popołudnia aż roi się od biegaczy, rowerzystów czy rolkarzy, są też namiętni gracze w boule (rzucanie metalowych kul).

luz8.jpgNaładowana kaloriami robię spacer do najsłynniejszego w mieście pomnika „Umierającego Lwa”. Wykuty w skale przebity włócznią lew to dzieło wykonane w 1821 roku według projektu Bertela  Thorvaldsena - słynnego rzeźbiarza duńskiego, tego samego który był autorem warszawskiego pomnika Kopernika czy nagrobku w kaplicy Potockich na Wawelu. Pomnik upamiętnia około tysiąc szwajcarskich gwardzistów poległych w czasie rewolucji francuskiej w ramach obrony francuskiego króla, któremu przysięgli wierność (stąd wyryty pod konającym królem zwierząt łaciński napis oznaczający „Wierność i męstwo Szwajcarów”).

Po sąsiedzku z lwami jest inne ciekawe miejsce: Ogród Lodowcowy (Gletschergarten). Na pierwszy rzut oka wygląda dziwnie – osłonięte dachem dziury w ziemi, jakieś głazy. Ale zwłaszcza dla kogoś kto interesuje się geologią, to prawdziwa gratka. Skamieniałe odciski muszli oraz liści palmowych udowadniają, że mniej więcej 20 mln lat temu  było tu morze i panował tropikalny klimat. Niektórzy śmieją się, że to „szwajcarskie Karaiby” później zniszczone przez lodowiec. Świetnie zachowane fossile odkrył miejscowy kupiec, który w 1872 roku zaczął wykopywać piwnicę na wina. Piwnica ostatecznie nie powstała, za to miasto wzbogaciło się o kolejną atrakcję.

A co do win, to odwiedzający Szwajcarię turyści często nie kryją zaskoczenia produkcją lokalnych winnic. W świecie są one praktycznie nieznane z prozaicznego powodu – krajowy popyt przewyższa podaż, tak więc nie ma czego eksportować. W mających korzystny mikroklimat okolicach Lucerny uprawia się ponad 35 odmian winorośli wykorzystywanych gł. do produkcji  wysokiej jakości win typu Pinot Noir oraz Riesling.
Końcówkę pobytu w Lucernie spędzam typowo kobieco, czyli zaglądając do kilku sklepów. W końcu jakieś prezenty rodzinie wypada kupić. Szwajcaria słynie z zegarków, no ale może to akurat nie tym razem :). W sklepach z pamiątkami z tego co widzę po napisach w „krzaczkach” i „robaczkach”, nastawienie jest głównie na przyjeżdżających masowo turystów z Chin (Szwajcaria jest u nich modna) i z Indii (podróżują szlakiem filmowych bohaterów, a szwajcarskie Alpy należą do ulubionych plenerów bollywoodzkich producentów). Wśród drobiazgów które ostatecznie kupuję są imitacje scyzoryków Victorinoxa wykonane ze szwajcarskiej czekolady, a do tego wiśniowe nalewki. To kolejna lokalna specjalność – w okolicach Lucerny wyznaczono nawet „wiśniowy szlak” na którym wędrując między sadami można owe trunki popróbować. To już jednak pomysł na kolejną wizytę w tym rejonie.
 

Blog - regiony

Image
Image
© 2022 Monika Witkowska. All Rights Reserved. Designed by grow!