Image
Image
Image
Image

Białe pustkowie

SPITSBERGEN (SVARBALD)

„Uwaga, białe niedźwiedzie!” ostrzega znak stojący na obrzeżach Longyerbyen, największej osady na Spitsbergenie. To nie żart – od tego miejsca powinno się chodzić z bronią.

Uwaga! W zakładce "Galerie" jedna z nich poświęcona jest Spitsbergenowi. Można na nią wejść klikając tutaj .

 

spits-znak.jpgPierwszego polarnego niedźwiedzia spotykamy już na lotnisku. Wprawdzie wypchany, ale zawsze. Stoi przy taśmie, na której wyjeżdżają bagaże. Następny miś zaprasza do odwiedzenia jednego ze sklepów w centrum Longyerbyen, a kolejny zdobi puszkę z piwem. Na prawdziwe trafić nam się nie udaje, chociaż często o nich słyszymy. Kiedy recepcjoniście w hotelu mówię o pomyśle wybrania się w pojedynkę na jedno z okolicznych wzgórz, chłopak patrzy na mnie jakbym była niespełna rozumu, po czym wręcza ulotkę z sympatycznym poniekąd miśkiem stojącym nad pokrwawioną zdobyczą.

spits-mis.jpg Wypadki rzeczywiście się zdarzają. Nawet organizowane na Spitsbergenie doroczne maratony (podkreśla się, że to najbardziej wysunięte na północ tego typu imprezy) mają specjalną ochronę „antyniedźwiedziową”.

W tej sytuacji chodzenie z bronią palną jest w tych rejonach konieczne. Przed supermarketem stoją nawet specjalne stojaki na jej zostawianie (na drzwiach widnieje znak: „zakaz wnoszenia sztucerów”). Na niedźwiedzie jednak polować nie można. Są one pod całkowitą ochroną, tak więc po ich zastrzeleniu trzeba liczyć się z dużymi kłopotami. Strzelić można jedynie w przypadku obrony własnej, jeśli zwierzę jest bliżej niż 50 metrów, przy czym najpierw trzeba oddać strzały ostrzegawcze w powietrze lub odstraszająco użyć rakietnicy.

Bez drzew, bez dróg


Dwutysięczne Longyerbyen jest stolicą całego Svalbardu – położonego na Morzu Arktycznym archipelagu, w którym największa i najbardziej znana wyspa to właśnie Spitsbergen.

Chociaż o Svalbardzie, czyli w tłumaczeniu ze staro norweskiego „zimnym wybrzeżu” wspomina jedna z islandzkich sag jeszcze z 1194 roku, za odkrywcę tych terenów uważa się holenderskiego sp-z gory.jpgkapitana Willema Barentsa, który przyżeglował tu w 1596 roku. To on właśnie nadał nazwę „Spitsbergen” co z kolei znaczy „ostre góry”. Najwyższy szczyt, Newtontoppen, sięga 1713 metrów i znajduje się w trudnodostępnej północno-wschodniej części wyspy.

W ogóle nie jest łatwo eksplorować Svarlbard. Mimo, że terytorium archipelagu (39 tys. km kw.) porównywalne jest z rozmiarami Irlandii (państwa), sieć dróg liczy jedynie 50 km (są one głównie w okolicy Longyerbyen). Osiedli ludzkich jest zaledwie kilka, a 60 proc. powierzchni archipelagu to lodowce, na których żyje około dwóch - trzech tysięcy groźnych białych niedźwiedzi. Swoją drogą niezapomniany jest widok Spitsbergenu z okien samolotu – kiedy po ok. 640 km od wybrzeży Norwegii nadlatuje się na wyspę, przez kolejne 20 minut do wylądowania ma się pod sobą najeżoną wierzchołkami, bezdrzewną białą pustynię. Po wylądowaniu okazuje się jednak, że spore połacie pozbawione są śniegu, a z ziemi sterczy niewysoka trawa. Choć to początek lipca, temperatura nie przekracza kilku stopni.

Miejski renifer


spits-miasto.jpgW zabudowanym kolorowymi domkami Longyerbyen nie sposób się zgubić – miasteczko położone jest w dolinie z jednej strony ograniczonej lodowcem, z drugiej fiordem. Centrum to kilka sklepów i kilka restauracji. „Najbardziej na północ wysunięta strefa wolnocłowa” głoszą reklamy. Mimo że to terytorium Norwegii, słynącej z bardzo wysokich cen alkoholu, tutaj, na 78. równoleżniku są one stosunkowo niskie. Na wszelki wypadek stałym mieszkańcom narzucono ograniczenia wysokoprocentowych zakupów, a od turystów żąda się okazania biletów lotniczych.

Życie w Longyerbyen toczy się powoli i spokojnie. Przy głównej ulicy spotykamy karibu svarbardzkiego, czyli renifera, tyle że mniejszego od swoich krewnych ze Skandynawii. Zwierzak pasie się jakby nigdy nic, uprzejmie pozując do zdjęć. Kiedy kilka dni później mamy na obiad potrawkę z renifera, zastanawiamy się, czy to przypadkiem nie nasz znajomy?

Większość zabudowań wzniesiona jest na palach. Dzięki temu ogrzewane budynki nie zapadają się w roztapianym podłożu, które spits-kajaki.jpgstanowi wieczną zmarzlinę. Wchodząc do wnętrz – nie tylko domów, ale także do kościoła czy hoteli – miejscowi, a ich wzorem również przyjezdni, zdejmują buty i chodzą w skarpetkach.  Dotyczy to nawet najlepszego hotelu, pięciogwiazdkowego SAS Radisson`a! Z kolei przed domami stoją zaparkowane skutery śnieżne zimą stanowiące podstawowy środek transportu. Zaprzęgi psie to już tylko atrakcja dla turystów. Latem, kiedy w dolinie nie ma śniegu, wykorzystuje się ciągnięte przez ujadające husky wózki na kółkach. Nam dużo bardziej podoba się wycieczka kajakami po fiordzie. Ze względu na duże różnice w przypływie i odpływie oraz prądy morskie, trzeba się zdrowo namachać wiosłami, ale dla widoków jakie mamy z poziomu wody - warto!

50-letnie zabytki


sp-dzwon.jpgPrzez długie lata, w XVII i XVIII wieku Svalbard słynął ze stacji wielorybniczych. Teraz są tu jedynie stacje naukowe, ale powszechnie wiadomo, że Norwegia jest jednym z nielicznych krajów, które wciąż na wieloryby polują. Nic więc dziwnego, że podczas jednej z kolacji, w ramach lokalnych specjałów, na stole pojawiają się wielorybie steki. Część z nas, ze względu na proekologiczne poglądy odmawia jedzenia, inni decydują się zaspokoić ciekawość.

Później idziemy zobaczyć Longyerbyen „by night”. Kiedy nasze zegarki wskazują pierwszą w nocy, słońce jest wciąż bardzo wysoko na niebie. Trudno spać, gdy całą noc jest widno! Na tej wysokości słońce nie zachodzi przez ponad 4 miesiące –  od 19 kwietnia do 23 sierpnia. Z kolei zimą są 4 miesiące, kiedy słońca nie ma, co jednak, wbrew powszechnym opiniom, nie oznacza wcale ciągłego mroku.

sp-metropolia.jpgW ramach spaceru postanawiamy zobaczyć siedzibę norweskiego gubernatora. Zwierzchnictwo nad Svalbardem Norwegia uzyskała w 1920 roku na mocy tzw. Traktatu Spitsbergeńskego. Według jego ustaleń jest to tzw. strefa częściowo zdemilitaryzowana – nie wolno na wyspach stawiać żadnych stałych instalacji wojskowych. Z kolei 42 państwa które podpisały traktat (Polska również do nich należy) mają równe prawa jeśli chodzi o prowadzenie działalności naukowej czy gospodarczej, w tym połowów.

Kolejny przystanek to miejscowy kościółek. Tutejsi mieszkańcy to jak przystało na Norwegów, protestanci. Po drodze zatrzymujemy się jeszcze przy tablicy upamiętniającej J.M. Longyeara, Amerykanina, od nazwiska którego wzięła się nazwa miasteczka. To dzięki niemu w 1906 roku powstała tu pierwsza kopalnia węgla, dająca zatrudnienie mieszkańcom. Potem kopalni było kilka, ale dziś działa, a i to nie na pełnych obrotach, tylko jedna. O górniczych tradycjach przypomina pomnik w centrum miasteczka. Poza tym do tej pory można zobaczyć porzucone wagoniki, pozostałości prowadzącej do kopalni kolejki. Większość tego sprzętu to… prawnie chroniony zabytek. Wszystko co pochodzi sprzed 1946 roku, choćby i śmiecie, ma wartość zabytkową.

 

Uwaga na kaczki!


sp-pontonem.jpgŻałujemy, że nie mamy możliwości dotarcia do polskiej bazy znajdującej się w fiordzie Hornsund, w południowej części Spitsbergenu. Podległa Polskiej Akademii Nauk placówka istnieje od 1957 roku, ale już wcześniej polscy naukowcy udzielali się w badaniach tych terenów (zwłaszcza wyprawa z 1934 roku). Stąd też na mapie wyspy tak wiele polskich nazw. Są m.in. szczyty Kopernikusfjellet, Warszawaryggen czy Ostra Brmatoppen, lodowce Siedleckibreen i Polakkbreen.

Najdalsze miejsce, do którego docieramy to tzw. Radiostacja w Isfjordzie. Po około dwóch godzinach przemierzania pontonem nad wyraz spokojnego fiordu, ukazuje się skalisty cypelek z kilkoma budynkami. To wciąż działająca stacja radiowa, ale jest tu też trochę miejsc noclegowych udostępnianych tym, którzy chcą odpocząć od cywilizacji, zapomnieć o telefonach (nie ma zasięgu) i cieszyć się pustkowiem.
 
sp-gniazdo.jpg–Uważajcie pod nogi! Philip, który jest jedną z dwóch osób pilnujących tego miejsca, pokazuje na kaczkę, która tuż przy progu zrobiła sobie gniazdo i teraz siedzi na jajach. Trzeba patrzeć, by jej nie zdeptać. Również w Longyerbyen kaczki osiedlają się one tuż obok domów (stoją nawet znaki: Uwaga kaczki!). –W sumie nie mają wyboru – decydują się na towarzystwo ludzi, aby uniknąć spotkania z polarnymi lisami – tłumaczy Philip.

Philip to młody Anglik, który po latach pracy w Oslo postanowił odmienić swoje życie. Rzucił intratną, ale monotonną pracę i przyjechał na Spitsbergen, gdzie przez kilka miesięcy w roku żyje na pustkowiu, w terenie gdzie nie ma praktycznie nic. Wykonuje prace gospodarcze, a zarazem jest kucharzem. Widać, że jest zafascynowany tym miejscem. Z błyskiem w oku pokazuje zdjęcia niedźwiedzi chodzących po terenie stacji, w tym jednego dobijającego się do drzwi.

Lenin wciąż czuwa


Bierzemy sztucer i wychodzimy na spacer po okolicy. Niedźwiedzi nie zauważamy, za to na żwirowej plaży leży olbrzymi mors. Wielkie cielsko zakończone głową z imponującymi kłami budzi respekt. Teraz morsy są pod ochroną, ale dawniej masowo je zabijano, robiąc użytek z ich mięsa, skór, tłuszczu, a także kłów i kości. W drodze powrotnej do Longyearbyen spotykamy całe ich stado – ostry, nieprzyjemny zapach, jaki wydzielają, to chyba najlepszy sposób, aby zatrzymać wścibskich turystów w bezpiecznej dla obu stron odległości.

spits-statek.jpgKolejnego dnia płyniemy na jeszcze jeden, całodniowy rejs – tym razem dużym statkiem. Pierwszym naszym celem jest czoło pociętego szczelinami lodowca. Potem obieramy kurs na Barentsburg – rosyjskie miasteczko, z daleka rozpoznawalne po kopcących czarnym dymem kominach. Rosjanie przejęli to miejsce w 1932 roku od wycofujących się z biznesu węglowego Holendrów i zaczęli eksploatować znajdujące się pół kilometra pod ziemią złoża.

Czas w Barentsburgu zatrzymał się na epoce komunizmu. W kilku miejscach widać propagandowe malowidła chwalące trud robotniczy, a główny plac zdobi popiersie Lenina. -To najbliższy bieguna Wódz Rewolucji w skali świata! – mówi z dumą rosyjski przewodnik. Trochę z boku uwagę zwraca mała cerkiewka upamiętniająca 140 ofiar katastrofy rosyjskiego tupolewa, który rozbił się w 1996 roku na zboczach góry w pobliżu Longyearbyen.
Teraz w Barentsburgu żyje około 600 osób – w większości Ukraińców (70 proc.) i Rosjan przyjeżdżających na dwuletnie kontrakty do pracy w kopalni. W barze miejscowego hotelu można napić się rosyjskiej wódki, a we włączonym telewizorze pooglądać program na kanale Rasija. Co ciekawe, zlokalizowana po sąsiedzku poczta jest już norweską placówką.

spits-lenin.jpg Zachodzę do niewielkiego sklepu. Moją uwagę wzbudza ładnie wydany album o Spitsbergenie, ale nie mogę go kupić, bo nie mam rubli. Pytam po rosyjsku, czy mogę zapłacić koronami norweskimi, które są walutą Spitsbergenu. Dziewczyna za ladą, Lena z Ukrainy, nie może ich jednak przyjąć. Kiedy zawiedziona wychodzę, podbiega do mnie i wręcza mi komplet ślicznych pocztówek. –To prezent! Nie mogę dać ci albumu, ale weź przynajmniej to. Rzadko są tu turyści, z którymi mogę porozmawiać po rosyjsku – cieszy się.

Na Spitsbergenie są jeszcze dwa inne osiedla rosyjskie, obydwa już opuszczone, ze względu na nieopłacalne już wydobycie węgla. My tymczasem wracamy do Longyerbyen. Idziemy „w miasto” kupić pamiątki. Największym powodzeniem cieszą się niby-drogowe znaki z białym misiem oraz buteleczki z likierem zrobionym ponoć na bazie wody wytopionej z lodowca. Kiedy kilka dni później jesteśmy już w Polsce i dopada nas fala letnich upałów, marzymy o powrocie na podbiegunową wyspę.

 

Informacje praktyczne (2009 r.):

Jak dotrzeć: Możliwości są dwie – albo drogą morską (jachtem, statkiem wycieczkowym) albo powietrzną. Na lotnisku koło Longyearbyen ląduje w zależności od sezonu 5 do 12 samolotów tygodniowo (linie SAS i Braathens). Zapewniają one połączenie na trasie z/do Oslo (ok. 3 godzin lotu) i z/do Tromso (ok. godzina).
Wiza: niepotrzebna (przy wizycie w rosyjskim Barentsburgu również nie). Do wjazdu na teren Sbalbardu wystarczy dowód osobisty, ale uwaga! - wracając do Norwegii trzeba okazać paszport!
Waluta: korony norweskie, chociaż akceptowane jest również euro. Wyjątkiem jest Barentsburg, gdzie wprawdzie w barze można płacić walutami zachodnimi, ale w sklepie koło pomnika Lenina, już tylko rublami.
Noclegi: w Longyerbyen jest kilka hoteli, w tym SAS Radisson. W terenie trzeba liczyć na namiot (niebezpieczeństwo niedźwiedzi!) i chatki traperskie.
Telefonia komórkowa: W Longyearbyen i okolicy nie ma problemu z zasięgiem. Minuta rozmowy do Polski kosztuje ok. 1,8 zł, rozmowa odebrana ok. 0,9 zł.
Klimat: średnia temperatura w lecie wynosi +6 stopni, zimą -14. Nawet przy najostrzejszych zimach temperatury raczej nie przekraczają -30 stopni.
Internet: http://www.svalbard.net , http://www.hornsund.igf.edu.pl

Blog - regiony

Image
Image
© 2022 Monika Witkowska. All Rights Reserved. Designed by grow!