Image
Image
Image
Image

Brama do fiordów

BERGEN (ZACHODNIA NORWEGIA)

-Może wędzonego wieloryba? Albo kiełbasę z renifera lub łosia? Łosia nie, to może łososia? Na Targu Rybnym w Bergen można kupić nie tylko rybne miejscowe specjały. Dorszy, którym miasto tyle zawdzięcza, prawie nie widać.


bergen miasto (3).jpgBergen to drugie co do wielkości miasto Norwegii (270 tys. mieszkańców, całkiem sporo jak na pięciomilionowy kraj). To również najbardziej ruchliwy norweski port, w którym największą uwagę skupiają wielkie wycieczkowce obsługujące rejsy wzdłuż wybrzeża (nie na darmo mówi się że Bergen to „brama do fiordów”). Oczywiście jachtów, motorowych i żaglowych, też jest tu pełno. No i wszelkich innych jednostek, od rybackich kutrów po pomalowane na niebiesko statki do poszukiwania ropy.

 
 



Dzięki Hanzie


bergenmiasto9.jpgNajładniejsza, a przez to – najchętniej odwiedzana przez turystów część miasta to tak zwane Bryggen, czyli po norwesku „nabrzeże”. Obstawione dwupiętrowymi domami, z chętnie fotografowanymi  kolorowymi fasadami, stanowi kolebkę współczesnego miasta.

Tak naprawdę mało brakowało, a Bergen zniknęłoby ze średniowiecznej mapy Skandynawii. Przyczyną była szalejąca na początku XIV wieku  „zaraza”, a dokładniej epidemia czarnej ospy, w wyniku której zmarła większość mieszkańców.  Opustoszałą metropolię postanowili zagospodarować Niemcy – wykupili portową dzielnicę i przeistoczyli ją w jeden z najważniejszych ośrodków Hanzy. Podstawą handlu były dorsze, które odpowiednio wysuszone mogły przeleżeć nawet 15 lat! Normą było, że każdy kupiec zajmujący się dorszami musiał rozpoznawać 27 ich rodzajów! Handlowano też innymi rybami, m.in. śledziami oraz tranem, jednak na dorszach można było dorobić się najszybciej. Inna sprawa, że szansa na zysk wiązała się z koniecznością zaakceptowania twardych reguł codziennego życia. Hanzeatyccy kupcy osiedlający się w Bergen nie mogli zabierać tu swoich rodzin, mało tego, musieli żyć praktycznie w celibacie, bo korzystanie z usług miejscowych kobiet było srogo karane. Również warunki mieszkaniowe nie należały do luksusowych. Można się o tym przekonać zaglądając do Muzeum Hanzeatyckiego urządzonego w jednym z najstarszych stojących przy Bryggen domów.

bergen7.jpgCzasy działalności faktorii niemieckiej Hanzy w Bergen to lata 1343-1560, chociaż ostatni dom kupiecki został zamknięty w 1764 roku. Rozwój hanzeatyckiego portu blokował wydzierżawiony obszar. Poza nim Niemcy budować nie mogli, nie było też szansy, aby zwiększyć liczbę mieszkań stawiając wyższe budynki, bowiem ich wysokość nie mogła przewyższać wieży kościoła. Ale chcieć to móc, jakoś więc sobie poradzono – po zasypaniu śmieciami fiordu uzyskano dodatkowe tereny, które wykorzystano pod budowę. Finał był taki, że przez pewien Bergen szczyciło się największą w Europie liczbą drewnianych domów. Większość z nich malowano na kolor ochry – taka była moda. Jak uzyskiwano brązowo-czerwoną barwę? Do białej, z wapienia, dodawano rybią krew.

Dzisiaj hanzeatyckie kamienice to reprezentacyjna część Bergen, a zarazem jego symbol. Równocześnie jest to miejsce wpisane na Listę Światowego Dziedzictwa UNESCO. Mimo licznych pożarów jakie nawiedzały miasto, oryginalnych budynków zachowało się całkiem sporo. W jednym z najstarszych, z początków XVIII wieku mieści się obecnie stylowy McDonald`s. Zdaniem niektórych – najbardziej dyskretny bar tej sieci na świecie, bez krzykliwych reklam, idealnie wpasowany w charakter miejsca.



Polowanie na słońce



bergenmiasto10.jpgKiedy byłam w Bergen pierwszy raz – lało, drugim razem – też lało, w końcu jednak sprawdziło się, że do trzech razy sztuka i trafiłam na błękitne niebo. Deszcz to tutaj normalka – pada statystycznie 260 dni w roku, dzięki czemu miasto uznaje się za najbardziej deszczowy rejon Norwegii. Miejscowi traktują to z osobliwym poczuciem humoru. –Jeśli chcesz wiedzieć, jak z pogodą, spojrzyj na szczyt najwyższej w okolicy góry Ulriken. Kiedy go NIE widać, znaczy że pada, a jak go widać, pewnie padać zaraz zacznie… – żartują.bergenmiasto11.jpg

Swoją drogą wspomniana góra Ulriken (643 m n.p.m.) to doskonały punkt panoramiczny (zwłaszcza przy ładnej pogodzie). Nie musimy męczyć się ze zdobywaniem jej na piechotę – można skorzystać z kolejki linowej. Inna opcja to wzgórze Floyen – wprawdzie niższe (320 m n.p.m.), ale za to można się na niego dostać z samego centrum (wjazd kolejką zębatą podobnej do tej, jaką mamy na Gubałówkę). Stojąc na tarasie widokowym mamy u stóp całe miasto, malowniczo rozlokowane nad fiordem. To również miejsce dobre, aby coś zjeść (polecam pyszne desery) i wypić (w upale nie ma to jak miejscowe piwo, nazwane, a jakże, „Hansa”). Aż się prosi polecić to miejsce na romantyczną kolację (kolejka jeździ do 23-ej), ale… zależy kiedy. Położone na 60 równoleżniku Bergen przynajmniej na początku lata nie daje szanse na kolacje przy świecach, bo panują białe noce i dopiero po północy robi się lekka szarówka.




Gdzie szukać króla?


Mieszkańcy z dumą podkreślają, że ich miasto położone jest na siedmiu wzgórzach (w podtekście: tak jak legendarny Rzym). Niektórzy dodają jeszcze, że nad siedmioma fiordami, ale to już trochę naciągane. A co do fiordów to jak opowiadają miejscowi przewodnicy, jeden z nich w przyspieszonym tempie… osuszono. Zdarzyło się to w 1944 roku, kiedy eksplodował zarekwirowany przez Niemców stojący w porcie holenderski trawler.

Prawdopodobnie nie był to przypadek, że na rybackiej jednostce było tak dużo materiałów wybuchowych, a do wybuchu doszło 20 kwietnia, czyli w dzień urodzin wodza Rzeszy. –Hitler miał niezłe fajerwerki - opowiadają ze złośliwą satysfakcją niektórzy, chociaż nie można zapominać, że w wyniku wybuchu zginęło 160 osób, a około 5 tys. zostało rannych. O sile eksplozji krążą legendy: że ponoć do Oslo doleciała kotwica jednego ze statków (rzecz jasna - bzdura), że części osprzętu można było znaleźć na okolicznych wzgórzach (prawda) oraz że w fiordzie nagle zabrakło wody (pewnie mocno przesadzone, ale niewątpliwe trochę jej ubyło).

bergen miasto (2).jpgNie ma co kryć, że w czasie II wojny w Norwegii za Niemcami nie przepadano. Po jej zakończeniu rozważano nawet, czy nie zburzyć hanzeatyckiej dzielnicy. Rozsądkiem wykazał się wówczas ówczesny król, który zainicjował prace archeologiczne. A że okazało się że Bryggen to nie tylko osadnictwo niemieckie, ale także wcześniejsze, norweskie, malowniczy zakątek zostawiono i na pewno teraz nikt go burzyć nie zamierza. Pomnik roztropnego króla, dokładniej – powszechnie szanowanego za skromność, zmarłego w 1957 roku Haakona VII, stoi na terenie berneńskiego zamku. Spiżowy król ubrany w mundur patrzy na port – w Norwegii monarcha jest też zwierzchnikiem sił morskich, czyli ma stopień admirała.

Mimo że siedzibą władców od wieków jest już Oslo, z racji różnych spraw do Bergen królowie często zaglądali. Ich oficjalną rezydencję stanowi znajdujący się nieco dalej od centrum pałacyk Gamelhaugen, ale obecnie panujący Harald V, woli mniej oficjalne lokum, zatrzymując się w jednym z miejskich hoteli, i to bynajmniej wcale nie najdroższym - Radisson Blu.




Królewskie równouprawnienie


Mieszkańcy Bergen często z dumą podkreślają, że nie są Norwegami, oni są z Bergen! Z kolei Norwegowie z innych miast również potwierdzą z pewnym przekąsem, że fakt, Bergeńczycy to grupa sama w sobie. Patrząc na historię, mają powód do dumy. Zalążkiem miasta była osada rybacko-kupiecka, która prawa miejskie uzyskała już w 1070 roku, wtedy jeszcze pod nazwą Bjorgvin. W 1217 roku miasto zostało pierwszą formalną stolicą Norwegii, a choć sprawowało ową funkcję niezbyt długo (w 1299 roku przeniesiono ją do Oslo), jakby nie było w bergen miasto (4).jpgmiędzyczasie nadal rezydowali w nim królowie, odbywały się koronacje, mieściła się tu również siedziba biskupa. Poza tym aż do roku 1830 było to największe miasto kraju.

Pozostałością stołecznych czasów jest wspomniany już, otoczony murami i chroniony przez wieżę Rosenkrantz, zamek królewski. Najchętniej oglądana jest w nim Hala Haakona – imponująca sala bankietowa wybudowana w XII wieku przez króla Haakona Haakonssona specjalnie na uroczystości weselne syna. Wielkie pomieszczenie i tak okazało się niewystarczające – król przeliczył się z liczbą gości, zapraszając ponad tysiąc osób z całej Europy. Ostatecznie w reprezentacyjnej sali urządzono biesiadę mężczyzn, panie balowały w pomieszczeniach gospodarczych.




Marmozeta i muzyka Griega


W Bergen nie sposób się zgubić – sercem miasta jest nabrzeże Bryggen oraz znajdujący się po sąsiedzku Torget – ruchliwy targ rybny, na którym można nie tyko kupić to co często właśnie wyłowiono, ale od razu, na miejscu zjeść (stek z wieloryba – 99 koron, porcja grillowanych krabów królewskich – 150). Posileni będziemy mogli wyruszyć na dalsze zwiedzanie, np. muzeów bergen miasto (1).jpg(godne polecenia są m.in. Muzeum Morskie czy Muzeum Sztuki Bergen z kolekcją obrazów Edvarda Muncha), albo, jak ktoś lubi - zrobić rajd po kościołach (najważniejsza to katedra św. Olafa i romański kościółek pw. Najświętszej Marii Panny – obydwa z historią sięgającą XII wieku). Szczególnie dużo fanów ma Akwarium, w którym oprócz ryb oraz wodnych gadów (jedną z „gwiazd” jest czterometrowej długości krokodyl Samson), można obejrzeć popisy lwów morskich, spotkamy pocieszne pingwiny i dowiemy się co się kryje pod nazwą „marmozeta” (dla tych którzy nie wiedzą zdradzę: rodzaj małpki z osobliwym pyskiem). Inna atrakcja aktualnie „na topie” (jedna z najnowszych) to Centrum Nauki VilVite, gdzie w ramach eksperymentów mamy szansę stanąć za sterem łodzi podwodnej, sprawdzić się w zapowiadaniu pogody czy spróbować zrobić odwiert w poszukiwaniu ropy.

Większość miejsc interesujących z punktu widzenia turystów to zaledwie krótki, pieszy dystans od targu rybnego. Do wyjątków przy których bez środków transportu raczej się nie obędzie, należy drewniany kościółek w dzielnicy Fantoft, wypisz wymaluj taki, jak budowali Wikingowie. Niestety, pochodzący z 1150 roku bergenmiasto12.jpgoryginał (przeniesiony zresztą z innego miejsca) spłonął w 1992 roku, ale szybko postawiono jego wierną kopię, która daje obraz kunsztu rzeźbiarskiego budowniczych sprzed prawie 900 lat. Z kolei dla koneserów muzyki nie lada przeżyciem jest wizyta w Troldhaugen - domu Edvarda Griega, najwybitniejszego norweskiego kompozytora, który w rezydencji w Bergen żył i pracował przez ostatnie 22 lata swojego życia. Na terenie posesji jest też grób zmarłego w 1907 roku artysty (a także jego żony) – wykonano go w wykutej skale, tuż przy jeziorze, które dawało Grieg`owi natchnienie do tworzenia słynnych suit.

Pozostaje jeszcze pytanie – ile czasu musimy przeznaczyć na Bergen? Moim zdaniem dwa dni to minimum. Ale pamiętajmy że to „brama do fiordów”, a w scenerii fiordów jak długo byśmy nie byli, i tak zawsze będzie za krótko.




INFORMACJE PRAKTYCZNE (VII.2012 r.):

Jak dotrzeć: Bezpośrednie doloty z Polski oferuje Norwegian (www.norwegian.no ). Inna opcja to dostać się jakoś do Oslo (również dobre połączenia lotnicze, za pośrednictwem linii Norwegian lub Wizzair), a następnie dojazd autobusem (ok. 10 godzin jazdy), samochodem (do przejechania 480 km) lub pociągiem (czas przejazdu – 7 godzin, przy czym jest to trasa uważana za jedną z najpiękniejszych w świecie).

Waluta: Korony norweskie. 1 NOK = 0,56 zł.

Bergen Card:
Jeśli zamierzamy dużo zwiedzać, warto zainwestować w specjalną kartę, dającą bezpłatne przejazdy w środkach komunikacji, darmowe wstępy do muzeów i liczne zniżki, m.in. w restauracjach, sklepach czy przy kupowaniu biletów na imprezy kulturalne. Cena Bergen Card na 24 godziny – 200 NOK, na 48 godzin – 260 NOK.

Interet: www.visitbergen.com

Blog - regiony

Image
Image
© 2022 Monika Witkowska. All Rights Reserved. Designed by grow!