Image
Image
Image
Image

Poniżej morza

 HOLANDIA

  "Bóg stworzył ziemię, ale Holendrzy stworzyli Niderlandy" mówi się o tym zakątku Europy. Jest to w pełni uzasadnione - niemal 1/5 powierzchni Holandii to tereny odebrane morzu.

Popularna w Polsce nazwa "Holandia" stanowi zniekształcone określenie jednej z dominującej niegdyś w Królestwie prowincji: "Holt-land" czyli "kraina lasów". Dziś skojarzenia przywodzą na myśl nie lasy, lecz wiatraki, tamy i poldery. Aż 1/7 obszaru tego kraju to depresje, nawet międzynarodowe lotnisko Schiphol usytuowane jest 4 metry poniżej poziomu morza. Nic dziwnego, że inna nazwa Holandii to Nederlands (Niderlandy) - "niski kraj", "niskie ziemie". Co do "wysokości" to najwyższe wzniesienie, zwane przez Holendrów dumnie "górą" osiąga 323 m n.p.m.


Nie jest to kraj duży - z powierzchnią 41,8 tys. km kw. jest 6 razy mniejszy od Polski. Najdłuższy dystans do przejechania z jednego końca Holandii na drugi, wynosi raptem 310 km - świetnie rozwinięta sieć autostrad sprawia, że tego typu odległości przemierza się błyskawicznie. Oczywiście co i rusz mijamy kanały. Dzięki nim można dopłynąć np. do Amsterdamu i Rotterdamu - wielkich portów "morskich" położonych ok. 25 km od wybrzeża. W sumie Holandia posiada 4,4 tys. żeglownych kanałów, rzek i jezior, dzięki czemu transport wodny jest istotną alternatywą dla lądowego. Nawet turystom proponuje się urlop na luksusowo urządzonych barkach, do których prowadzenia nie trzeba żadnych uprawnień (wystarczy 15 minutowe przeszkolenie).

Na codzienny użytek najbardziej przydatny jest  jednak rower. W sumie na 16 mln obywateli Holandii przypada ponad 16 mln rowerów. Widok pedałującej emerytki, czy też biznesmena w garniturze jest jak najbardziej naturalny, a w holenderskim parlamencie ustanowiono nawet etat mechanika do naprawy rowerów. Podejście do rowerów jest wśród Holendrów jak najbardziej praktyczne - wygląd pojazdu nie jest istotny, po prostu ma jeździć. Nic więc dziwnego, że łańcuch zabezpieczający rower (cóż, w Holandii też są kradzieże) ma niekiedy większą wartość niż obdrapany jednoślad. Swoją drogą rowerzyści to swoiste "święte krowy" - do swego użytku mają 15 tys. ścieżek rowerowych, jeśli jednak muszą wjechać na normalną drogę, często nie przejmują się przepisami czy światłami. Zresztą kierowcy bardzo uważają, bo wiedzą, że w tym kraju rowerzysta ma zawsze rację. Jedyny przepis faktycznie przestrzegany to zakaz jazdy rowerem po pijanemu.

O porozumiewanie się z Holendrami nie musimy się obawiać. Naród to zdolny językowo, tak więc większość osób mówi doskonale po angielsku, nie wymagając od reszty świata znajomości holenderskiego (w położonej na północy Fryzji mieszkańcy używają także fryzyjskiego). Zaskakuje widoczna w dużych miastach mieszanka kultur i ras. Holandia od dawna słynęła z tolerancji dla innych religii i nacji, czego efektem stał się napływ imigrantów. Już w XV wieku z Portugalii przybywali wypędzani stamtąd żydzi, w końcu XVI wieku do pochłoniętego ideami kalwinizmu państwa przesiedlali się prześladowani protestanci z Antwerpii (przy okazji przynieśli wiedzę o szlifowaniu diamentów), ostatnie lata to z kolei napływ ludzi z Maroka, Turcji, Bałkanów i dawnych holenderskich kolonii - zwłaszcza Surinamu i Indonezji (stąd taka popularność restauracji z indonezyjską kuchnią). Jednak o sąsiadach nie zawsze Holendrzy wyrażają się pozytywnie. Dla swojego dobra lepiej więc nie mówmy, że język holenderski podobny jest do niemieckiego i nie zdziwmy się jak usłyszymy dowcipy wyśmiewające Belgów.

Słynna jest tolerancja obyczajowa Holendrów. Cudzoziemców szokuje nawet nie tyle  prezentowana na ulicach oryginalność strojów czy fryzur, ile wolność seksualna. Homoseksualiści nie muszą się tu kryć, prawo do seksu mają nawet więźniowie. Amsterdamska dzielnica Czerwonych Latarni stała się wręcz turystyczną atrakcją - zresztą skąpo ubrane dziewczyny stojące w oknach rzadko kiedy przyciągają uwagę rodowitych Holendrów - na ogół ich klientami są przyjezdni. Na porządku dziennym są też różnorakie używki. Tzw. miękkie narkotyki są zupełnie legalne - wystarczy wejść do jednego z licznych tzw. coffee shopów (rodzaj pubu), by przekonać się, że bynajmniej nie na kawę się tam wpada. Można się tam napić herbatki z marihuaną, zjeść "wzmocnione" ciastko, podczas gdy w powietrzu unosi się zapach palonej "marychy". Władze walczą za to z "twardymi" narkotykami oraz z ich produkcją. Co ciekawe, można uprawiać grzybki halucynogenne, ale po wysuszeniu ich posiadanie jest przestępstwem. Jeśli chodzi o alkohole, piwo i wino może kupować młodzież już od 16 roku życia.

Porozmawiać z Holendrami można na każdy temat, nie wolno jednak żartować z królowej. 30 kwietnia w całym kraju obchodzone są uroczyście Urodziny Królowej - jest to dzień wolny od pracy, a dominującym kolorem jest wówczas pomarańczowy (symbol Domu Orańskiego - panującej dynastii). Malowanie twarzy na pomarańczowo czy pomarańczowe flagi widać również wśród kibiców na piłkarskich meczach. Futbol to narodowy sport Holendrów, aczkolwiek zimą cały naród żyje słynnym maratonem łyżwiarskim (tzw. Bieg 11 Miast) rozgrywanym na zamarzniętych kanałach Fryzji. Jak widać Holendrzy raczej się nie nudzą. Dzięki ich mentalności - turyści również nie.

Wit


(Wykorzystane w dodatku "Moje Podróże" gazety Rzeczpospolita)

Blog - regiony

Image
Image
© 2022 Monika Witkowska. All Rights Reserved. Designed by grow!