Image
Image
Image
Image

Tygrys w Afryce czyli zasłyszane na safari




O czym rozmawia przewodnik z przewodnikiem? Przyznaję, często o turystach.
–Moją ulubioną nacją są Hindusi… - prowadząc ostatnio grupę na safari usłyszałam od mojego kenijskiego kolegi po fachu. –Uwielbiają zwierzaki do tego stopnia że niektórzy wracają w to samo miejsce któryś raz. Wyobrażasz sobie… – słyszę opowieść – …przyjeżdżają i żądają aby zawieźć ich pod takie duże drzewo, bo rok czy dwa lata wcześniej widzieli pod nim lwy! Gdzie  to drzewo oczywiście nie pamiętają, ale powiedzmy, że jakoś skojarzę i ich tam zawiozę. Lwów oczywiście nie ma, jednak Hindusom wcale to nie przeszkadza. Twierdzą, że poczekają, bo skoro lwy dwa lata temu były, to na pewno wrócą – śmieje się czarnoskóry chłopak.

No cóż, szansa powrotu lwów w sumie jest. Gorzej gdy Hindusi upierają się, że przyjechali specjalnie, aby zobaczyć tygrysa. I nie za bardzo chcą zrozumieć, że tygrysów w Afryce nie ma. Skoro są w Azji, tym bardziej muszą być na afrykańskiej sawannie…

W Parku Krugera w RPA do „ulubionych” nacji tamtejszej obsługi należą dla odmiany Francuzi. Co usłyszałam na ich temat?
–Ostatnio miałem turystkę - wspominał lokalny przewodnik - Francuzkę właśnie, która zamęczała mnie pytaniem ile antylop zjada dziennie dorosły słoń. Wyjaśniłem jej, że słoń to typowy wegetarianin, którego dzienną rację stanowi około 200 kg roślin. Minęła godzina a Francuzka pyta: -No dobrze, ale poza tą zieleniną, to ile antylop musi jeszcze zjeść?

Tymczasem rozmowę przerywa nam podana przez radio informacja: tu i tu na drzewie leży lampart. Podjeżdżamy, faktycznie, cętkowany kot raczy się wciągniętą na drzewo zdobyczą, antylopką z gatunku impali. Zrobiliśmy zdjęcia, o lamparcie zdążyliśmy zapomnieć, kiedy w szoferce słychać prowadzoną w eterze rozmowę. Jeden z kierowców opowiada, że właśnie dojechał do drzewa z lampartem, ale kocisko gdzieś sobie poszło, zostawiając na konarze resztki impali.
–Biedactwo! Jak ona się tam znalazła? – rozczuliła się pewna wrażliwa dama. –Wskoczyła, a że miała lęk wysokości, bała się zeskoczyć i została na drzewie aż umarła – nieopatrznie rzucił kierowca. –Myślałem że wyczuła, że żartuję, ale gdzie tam. Zdążyliśmy już zaliczyć żyrafy, a ona do mnie: Nie wiedziałam że antylopy tak wysoko skaczą. Oczywiście Francuzka! – podsumował kierowca, dorzucając mimochodem, że brak poczucia humoru tej nacji idzie w parze z niedawaniem napiwków.

Okazji do żartów, choć zupełnie nieświadomie, na safari w RPA dostarczają także turyści z Izraela. Powód? Dla Izraelczyków słoń to „bill” podczas gdy w południowoafrykańskim slangu dokładnie tak nazywa się męskie przyrodzenie. Można sobie wyobrazić jak chichoczą lokalni przewodnicy gdy pełni entuzjazmu Izraelczycy pieją z zachwytu fotografując „big bill!”. Swoją drogą „bill” to po angielsku również „rachunek” (choć w RPA nikt tak raczej nie powie). Cóż, muszę się teraz pilnować, by w miejscowych knajpach nie prosić kelnera, aby dał mi „bill”!

Blog - regiony

Image
Image
© 2022 Monika Witkowska. All Rights Reserved. Designed by grow!