Image
Image
Image
Image

Cudowna moc amuletów


amulet2.jpgTeoretycznie nie jestem przesądna ale… Wiadomo, jeśli jest możliwość zapewnienia sobie szczęścia, no to czemu nie? Szczęście w podróży szczególnie jest istotne, tak więc przyznaję – nagminnie kupuję różne amulety, na zasadzie „nie zaszkodzą, a pomóc mogą”.

Moim ulubionym jest tybetański kamień dzi. Z geologicznego punktu widzenia to agat,  o tyle niezwykły, że z dziwnymi oczkami (im więcej tych oczek, tym droższy). Jak powstają dzi, nie wiadomo – są tacy, którzy twierdzą że za sprawą uderzenia pioruna, inni że zostały upuszczone przez lokalnych bogów. Dla Tybetańczyków to prawdziwy święty kamień, tak więc często przekazują go z pokolenia na pokolenie, wierząc w jego niezwykłą moc. Naprawdę cenione dzi kosztuje tysiące dolarów (mój, otrzymany w prezencie, miał cenę „tylko” kilkuset dolarów), choć można kupić tanie, przeważnie chińskie podróbki. Dzi są dobre na wszystko – wspomagają zdrowie, powodzenie w interesach, zapewniają bezpieczeństwo. W czasie mojej wspinaczki na Everest, cały czas miałam dzi zawiązane na szyi.

amulet1.jpgOstatni z moich amuletowych nabytków to przywieziony z Zambii nyami-nyami. Wyglada niczym wąż z głową ryby, a według wierzeń miejscowych plemion jest bogiem podziemnego świata zamieszkującym wąwóz przy Wodospadach Wiktorii. Wersja nyami-nyami, w którą zainwestowałam niecałego dolara, to malutki wisiorek z kamienia mydlanego, kupiony specjalnie na uznawany za bardzo trudny rafting na rzece Zambezi. Chyba tajemniczy stwór mnie polubił, bo ostatecznie ponton na którym płynęłam był jedynym, jaki nie zaliczył wywrotki :).

Amulety są wszędzie, nawet w Arktyce. Na Grenlandii najbardziej rozpowszechnione są tupilaki – rzeźbione dawniej z kości wieloryba czy morsa, a obecnie – z rogów karibu koszmarne stwory, które jak wierzyli Inuici, miały moc sprowadzania nieszczęścia, czy nawet śmierci na osobę do której były wysłane. Ale trzeba było uważać, bo odbiorca w wyjątkowych sytuacjach był w stanie „zawrócić” tupilaka, a wtedy jego moc obracała się przeciw nadawcy! Dzisiaj nikt tupilaków nie wysyła – sprzedaje się je w charakterze typowo grenlandzkich pamiątek. Ja też takiego mam, choć na wszelki wypadek stoi tuż obok przywiezionego dla odmiany z Turcji szklanego „oka proroka”, które ma chronić mnie przed „złym spojrzeniem”. 

Swoją drogą uwielbiam wszelkie lokalne bazarki, na których sprzedawane są amulety. Jeden z najsłynniejszych znajduje się w La Paz. Nazywany jest „Targiem Czarownic”, bo rzeczywiście, można na nim kupić najdziwniejsze wynalazki na odpędzanie (bądź przyciąganie) złych mocy lub do złożenia w ofierze czczonej przez Indian Pachamamy. Płody lamy, pazury kondora czy kopyta lam nie stały się jednak obiektem mojego pożądania – w tym przypadku skończyło się na wisiorkowatej wersji krzyża andyjskiego zwanego czakana, o symbolice opartej na mitologii Inków.

amulety1.jpgW przeciwieństwie do coraz bardziej „turystycznego” targowiska w boliwijskiej stolicy, bazar na który trafiłam wędrując w pojedynkę po afrykańskim Togo, był zupełnie „nieturystyczny”. Liczni miejscowi przebierali w czaszkach małp, ptasich dziobach, niezidentyfikowanych przeze mnie ogonach, tajemniczych ziołach, smarowidłach i nabitych gwoździami laleczkach związanych z obrzędami voodoo. Postanowiłam iść na całość i zrobić zakupy „hurtowe”. Wybrałam jeden amulet na miłość (tego nigdy za wiele :)), na bezpieczną podróż, na zdrowie i rzeźbione drewienko, ponoć antyzłodziejowe.
–Ile za wszystko? – zapytałam sprzedawcę.
Kędzierzawy młodzian podrapał się w głowę, zmierzył mnie wzrokiem, po czym wietrząc interes życia rzucił:
- W dolarach… 50!
Oniemiałam! Rozumiem że jako jedynej białej przysługuje mi specjalna (znaczy się wysoka) cena, ale znałam już lokalne realia i wiedziałam że to dużo za dużo.
– Za wszystko dwa dolary! –  powiedziałam twardo, pewna, że jednego i tak pewnie przepłacam.
Na czym się skończyło? Chłopakowi zależało na biznesie, mnie niekoniecznie. Już miałam odchodzić, gdy zatrzymał mnie skininiem.
– No dobraaa… - złamał się.
Ale… Nagle przyszła mu do głowy myśl ratująca jego honor sprzedawcy:
–Niech będą dwa dolary, ale w takim razie zabieram właściwości magiczne.
No cóż, zgodziłam się. I co? Może coś w tym było, bo kilka dni później skradziono mi portfel, do którego włożyłam amulet „od złodziei”!

Blog - regiony

Image
Image
© 2022 Monika Witkowska. All Rights Reserved. Designed by grow!