Image
Image
Image
Image

Stypa na sto bawołów

celebes-pogrzeb u torajow.jpgCELEBES / SULAWESI (INDONEZJA)

Indonezja to kraj ponad 18 tys. wysp. Każda z nich słynie z czegoś innego. Sulawesi (wśród Polaków znane bardziej jako Celebes) przyciąga… pogrzebami.






-Tu jest gospodyni - przewodnik przedstawia siwowłosą staruszkę. I zaraz dodaje: -A tam za ścianą jej mąż. Z mężem się jednak nie przywitamy, bo choć leży na łóżku to… w trumnie. Już od czterech lat. W tradycji Toradżów, ludu zamieszkującego górzysty interior indonezyjskiego Celebesu, to zupełnie normalne. Żeby dusza celebes-dom z trumna.jpgdostała się w zaświaty i miała tam szczęśliwe życie, musi mieć godziwy pochówek. Od niego też poniekąd zależy, czy bliscy pozostający na ziemskim padole będą mogli liczyć na wsparcie zmarłych.

Koszty pogrzebu, w tym stypy, w trakcie której zabijane są dziesiątki bawołów i świń są ogromne. Pieniądze zbiera się często przez kilka lat, nie rzadko popadając w długi. Zgodnie z tradycją zmarła osoba do momentu pogrzebu nie jest uważana za nieboszczyka. Balsamuje się ją, zostawia w domu i traktuje jako… chorą, tak też o niej mówiąc. Poznana staruszka z uśmiechem opowiada o mężu. Nosi mu codziennie jedzenie, rozmawia z nim, a do braku odpowiedzi już się przyzwyczaiła. Dajemy kobiecie trochę rupii (waluta indonezyjska). Cieszy się, dołoży do funduszy na pogrzeb.

Jest impreza!


celebes - wioska palawa ).jpgNajlepiej przyjechać do Tana Toradża, czyli krainy Toradżów w okresie naszego lata. Pokrywa się to z zakończeniem zbiorów ryżu, mieszkańcy mają więc pieniądze, aby urządzać pogrzeby. Nasz przewodnik dowiaduje się, że w jednej wiosce odbywa się taka uroczystość. To już jej trzeci dzień (mogą trwać nawet tydzień), ale co tam - jedziemy!

Mijamy samochody z zielonymi gałązkami nad zderzakami. To znak, że jadą uczestnicy pogrzebu - inni ustępują im drogi, a policjanci stosują taryfę ulgową.

Ostatnie pół kilometra idziemy na piechotę. Mijamy wesołych, rozgadanych ludzi - niektórzy wyraźnie wykazują oznaki "spożycia", co przy lejącym się wszechobecnie winie palmowym, zwanym balok, jest zrozumiałe. Na trawie siedzą ucztujące rodzinne klany - po prostu radosny piknik. Niestety, dotarliśmy trochę za późno, skończyły się już bokserskie pojedynki Torajów, a także walki bawołów.

Centrum uroczystości to duży plac otoczony tradycyjnymi tongkonan`ami - czyli wzniesionymi na palach domostwami Toradżów, z dachami zakrzywionymi niczym bawole rogi, chociaż zdaniem innych to symbol łodzi na których 25 pokoleń temu celebes-swiania na rzez.jpgprzybyli przodkowie. Na tarasiku jednego z budynków wystawione są dwie trumny i zdjęcia nieboszczek. Jedna z kobiet zmarła rok temu, druga trzy lata temu - pogrzeb mają wspólny, bo taniej. Goście siedzą pod wzniesionymi również na palach spichlerzami. Swoją drogą na pierwszy rzut oka trudno odróżnić, jaki budynek w wiosce Toradżów jest domem mieszkalnym, a jaki spichlerzem - wyglądają podobnie, a poza tym i do domu, i do spichlerza wchodzi się po schodkach lub drabinie.

Zostajemy zaproszeni na usłany dywanami podest - zdejmujemy buty, siadamy na podłodze, a po chwili rodzina zmarłych częstuje nas kawą i ciasteczkami. W ramach rewanżu dajemy im zwyczajowy prezent - karton papierosów i betel, czyli lokalną używkę przyrządzaną z orzeszków jednego z gatunków palmy, liści pieprzu betelowego i odrobiny sproszkowanego wapnia. Podczas żucia wargi i zęby zabarwiają się na czerwono, ale jest to podobno zdrowe (i lekko odurzające). Cudzoziemcom gorzki w smaku betel raczej nie smakuje, poza tym trzeba pamiętać, o wypluwaniu śliny, orzeszki wydzielają bowiem substancje trujące.

Albinos tylko dla bogatych


celebes-dziewczynki w strojach.jpg Ucztowanie przerywa nam orszak ubranych w tradycyjne stroje dziewczynek. Łapiemy za aparaty - w liczącym kilkaset osób tłumie nikt nie zwraca na nas uwagi, poza tym Toradżowie na szczęście nie robią problemów z fotografowaniem. W tym czasie na głównym placu odbywa się licytacja - spiker mówi jaki kawałek mięsa bawolego jest oferowany i na jaki cel pójdą pieniądze (słyszymy coś o szkole). Niezależnie od tego i tak każdy z gości otrzyma przydziałowy, darmowy kawał mięsiwa.

Wkrótce trafiamy do plenerowej rzeźni. Akurat nadchodzą mężczyźni niosący przywiązaną do bambusowych pędów żywą jeszcze świnię. Zwierzę kwiczy w niebogłosy, wyrywa się, ale nie ma już dla niego ratunku. Chwilę potem dostaje cios maczetą w samo serce - przez następne pół minuty kona, ku radości otaczających go ludzi, wśród których nie brak małych dzieci. Oprawienie świniaka to moment. Krew zlewa się do podstawionego bambusa - przyda się do przyprawiania potraw. Obok leży, patrząc z przerażeniem, inna czekająca na swoją kolej świnia; są też przywiązane do palików bawoły. Ile z nich pójdzie pod nóż zależy w dużej mierze od pozycji społecznej zmarłej osoby. Do celebes-leb byka.jpgtej pory wspomina się pogrzeb ostatniego króla Toradżów - było to 10 lat temu. Trwał 12 dni a zarżnięto podczas niego sto bawołów-albinosów. Białe bawoły uważa się za najszlachetniejsze, są więc najdroższe - ich ceny dochodzą do 8 tys. dolarów! Nie bez powodu bawół przedstawiony na pomniku w mieście Rantepao jest właśnie biały. Ale dla Torajów wszystkie bawoły to święte zwierzęta, co jednak nie przeszkadza w spożywaniu ich mięsa. Rogi zabitych rytualnie zwierząt wiesza się na ścianach domów - im jest ich więcej, tym wyższy status społeczny domowników. A co do bawołów, to za życia nie jest im wcale źle. Często widzi się jak na polach godzinami leniwie żują trawę albo leżą w błocie, podczas gdy ciężkie prace, jak choćby orkę, wykonują… ludzie. Bawół męczyć się nie powinien!

Kości zostały rzucone


A co po pogrzebie? Różne są u Toradżów formy chowania zwłok. Małe dzieci, takie do momentu pojawienia się pierwszego zęba, wkładane są w pozycji embrionalnej do dziupli drzewa, którego biała żywica zgodnie z wierzeniami ma zastąpić mleko matki. Zamknięciem jest mata z włókien palmowych - po jakimś czasie dziura się zasklepia.

celebes - groby z tau-tauami.jpgOglądamy takie drzewo - pozostałością po dziuplach-grobach są liczne pionowe rysy. Z kolei koło miejscowości Lemo mamy cmentarz dla dorosłych. Także nietypowy, bo w wyrastającej spośród ryżowych tarasów klifowej skale. Zawinięte w całun ciała składa się do wykutych wysoko grot rodzinnych, przypominających "półki". Na zewnątrz nich niczym na balkonach ustawia się tzw. tau-tau`y - drewniane figury mające przypominać zmarłego. Niektóre z nich mają przedmioty, które stanowiły stały atrybut za życia, takie jak okulary, laska, ponoć jest nawet tau-tau z… rowerem. Patrząc na galeryjki w Lemo mam wrażenie, jakby zmarli przypatrywali się odwiedzającym ich żywym. Dobrze zrobione, naturalnej wielkości tau-tau`y kosztują rodzinę zmarłego naprawdę sporo. Niestety są też eksponatem pożądanym wśród kolekcjonerów i dlatego coraz trudniej o oryginały. Jakiś czas temu doszło do kradzieży sporej liczby figur z Tana Toradża - odnalazły się w prywatnych galeriach w Japonii i USA. Rząd indonezyjski ufundował repliki, ale w końcu to już nie to samo.

Największą różnorodność grobów znajdziemy koło będącej żywym skansenem wioski Kete-Kesu. W pobliskich jaskiniach pełno jest czaszek i kości. Przy jednej z grot są jeszcze figury tau-tau`y, na wszelki wypadek chronione masywną kratą. Do niektórych jaskiń można wejść. Obok ludzkich szczątków leżą papierosy, butelki z indonezja-trumny.jpgalkoholem, puszki piwa i coca-coli, resztki jedzenia, zakurzone ubrania. Choć miejsce przypomina spelunę, albo wręcz śmietnik, nie świadczy o braku szacunku do zmarłych - wręcz przeciwnie. Rodziny przynoszą zmarłemu to co lubił za życia. Biada jednak temu, kto chciałby wynieść jakieś szczątki zmarłych. Przekonał się o tym pewien Francuz, który zabrał ze sobą jedną z walających się wszędzie czaszek. Jak opowiadają miejscowi, nic mu się od tej pory nie udawało, aż w końcu wpadł na to, że przyczyną nieszczęść może być owa "pamiątka". Odesłał ją do Indonezji z prośbą, by położyć ją tam gdzie była. Dostał jeszcze karę finansową - musiał ufundować bawoła. Zaraz po tym wszystko wróciło do normy.

W lesie przy jaskiniach są też i inne groby - trumny podwieszone na bambusowych żerdziach kilka metrów nad ziemią. Niektóre spadły na ziemię, inne rozsypały się ze starości - stąd wszechobecne kości, których jakoś nikt nie porządkuje. Można się za to przyjrzeć zdobnictwu trumien, często zrobionych z jednego, wydrążonego pnia drzewa - te zdobione świńskim ryjem przeznaczone były dla kobiet, mężczyznom przysługiwały skrzynie z motywem bawolego łba.

Śmierć - celem życia


Toradżom w niecodziennych naszych zdaniem pochówkach nie przeszkadza to, że są chrześcijanami. Dokładniej - protestantami zbliżonymi do Holenderskiego Kościoła Reformowanego (Holendrzy już od XVII wieku kolonizowali wyspę).

celebes - pani i tau tau.jpg Mimo przywiązania do tradycji moda na grobowce Toradżów stopniowo się zmienia. Coraz częściej tau-tau`y zastępowane są zdjęciami, a jeśli nawet są figury, to już nie ręcznie robione, prymitywne w formie, ale wykonane z betonu lub plastiku. Coraz częściej też, zamiast wykuwania rodzinnych skalnych grot, stawia się betonowe grobowce, choć fakt, że w takim wypadku koniecznie zdobi się je miniaturą domu Toradżów z charakterystycznym wygiętym dachem.

Mimo postępu cywilizacyjnego nie zmienia się jednak przeświadczenie, że pochówek to rzecz święta. Jeśli ktoś z Toradżów umrze za granicą, rodzina zawsze stara się ściągnąć jego zwłoki i urządzić mu dostatni pogrzeb. O śmierci myśli się za życia. W jednej z wiosek poznaliśmy dziadka, którego życie to już tylko czekanie na śmierć. Sąsiedzi przynoszą mu jedzenie, dziadek wychodzi z domu jedynie do toalety. Nie ma telewizora, nawet radia (zresztą w ogóle nie ma elektryczności), siedzi samotnie całymi dniami wpatrzony w ścianę i czeka na śmierć. Z dumą opowiedział nam o swoich dzieciach. Że żyją w dalekim mieście i pracują aby zarobić na jego pogrzeb. "Dopiero po śmierci żyje się naprawdę dostatnio" - twierdzi przysłowie Torajów.

 


 

Informacje praktyczne:


Jak dotrzeć: Najpierw trzeba dostać się na któreś z międzynarodowych lotnisk indonezyjskich (Dżakarta lub Denpasar), a następnie samolotem krajowym dolecieć do stolicy Sulawesi - Makasaru (na niektórych mapach miasto to widnieje jeszcze pod starą, funkcjonującą do 1999 roku nazwą Ujung Pandang). Z Makasaru do Tana Toraja jeżdżą autobusy, ale droga choć kilometrowo nie tak długa (ok. 240 km) jest bardzo męcząca i czasochłonna (8-10 godzin jazdy). Przy kilku osobach lepiej pomyśleć o wypożyczeniu samochodu z kierowcą (ok. 25 dolarów dziennie).

Wiza: Załatwia się ją za 35 dolarów w ambasadzie Indonezji w Warszawie(ul. Estońska 3/5 03-903 Warszawa. tel. 022- 617-51-79), albo po przylocie, na lotnisku - wtedy kosztuje 25 dol.

Baza noclegowa: Wybór jest od całkiem dobrych hoteli po pokoje w tanich pensjonacikach, które możemy znaleźć już nawet w cenie ok. 30 tys. rupii czyli w przeliczeniu 8 zł za noc.

Jedzenie: W krainie Toradżów powstało już całkiem sporo restauracji "dla turystów". Z lokalnych specjałów warto spróbować pa`piong czyli ryż z warzywami i kokosem podawany w kawałkach bambusowych łodyg. Wino palmowe balok można kupić na lokalnych bazarach - sprzedawane jest często z wiadra, a wlewa się je do plastikowych butelek lub nawet - foliowych toreb.

Zdrowie: zdaniem miejscowych nie występuje zagrożenie malarią. Niektórzy mają natomiast problemy żołądkowe - po prostu trzeba uważać co i gdzie jemy.

Blog - regiony

Image
Image
© 2022 Monika Witkowska. All Rights Reserved. Designed by grow!