Image
Image
Image
Image

Miasto radości

Miasto radości

 KALKUTA (INDIE)

Skojarzenia z Kalkutą miałam jednoznaczne: Matka Teresa, biedacy, żebracy… Owszem, biedy tam nie brak, ale to miasto o wielu obliczach, fascynujące i pod wieloma względami zaskakujące na plus


Trudno mi się przyzwyczaić do zmian na mapie Indii. Bo Kalkuta to już nazwa nieprawidłowa – w 1999 roku wrócono do starego, bengalskiego miana Kolkata. Podobnie jak Bombaj to teraz Mumbai, a Madras to Chenai. Ja zostanę jednak przy Kalkucie – tak jak ją sobie zapisałam w pamięci na lekcjach geografii.

Kolorowe zakupy

kalkuta-medrcy.jpg Licząca 14 mln mieszkańców Kalkuta jest drugim co do wielkości miastem Indii. Mimo, że to stolica stanu Bengal Zachodni, rodowitych Bengalczyków jest tu mniejszość, zaledwie 35 proc. Dominują przyjezdni, w tym liczni uchodźcy z sąsiedniego Bangladeszu. Choćby po twarzach i kolorze skóry widać, że to jeden wielki ludzki tygiel. U kobiet skąd pochodzą sugeruje sposób wiązania sari. Sześciometrowy pas kolorowego materiału w każdym regionie upina się w nieco inny sposób.  Każdego dnia przyjeżdża do pracy w Kalkucie 4 mln ludzi, codzienne gazety ukazują się w 48 językach! – dowiaduję się. „Urzędowe” języki, widoczne na napisach informacyjnych są trzy: hindi, bengalski i angielski. Turysta zazwyczaj spotka się z „banglisz” – miksem dwóch ostatnich, choć ze znajomością poprawnego angielskiego wśród miejscowych nie jest wcale za dobrze.

Wsiadam do metra – to najszybszy sposób na przemieszczanie się w zakorkowanym śródmieściu. Już na "dzień dobry" popełniam gafę – staję w części przeznaczonej dlakalkuta-figurki.jpg mężczyzn, podczas gdy ta dla kobiet jest obok, w środku każdego z wagonów. Nie ma to nich wspólnego z dyskryminacją – chodzi o zapewnienie bezpieczeństwa i zwiększenie paniom szansy na wolne miejsce.

Jadę do Kumartuli - dzielnicy rzemieślników. To doskonałe miejsce, aby poobserwować normalne życie. Akurat zbliża się jeden z licznych religijnych festiwali, stąd też panuje szał kupowania wyrabianych tutaj mniejszych i większych posągów różnych bóstw. Te największe mają po kilka metrów – w ramach procesji będą jeździły na specjalnych wozach.

kalkuta-targ kwiatowy.jpg Jednak mój ulubiony kalkucki targ to bazar kwiatowy. Kalkuta to ogólnie bardzo kolorowe miasto, ale w tym przypadku mam już prawdziwą feerię barw. Nikt nie przychodzi tutaj po jedną różę – jak już chce kupić, to minimum 50. Inna opcja to nabywanie kwiatów na kilogramy – używane wagi są takie, jakie u nas były przed wojną. W każdym razie można dostać oczopląsu – dookoła czerwono, pomarańczowo, żółto… Sprzedawcy się cieszą, bo popyt na kwiaty rośnie i mogą podwyższyć ceny. Powód? Właśnie rozpoczął się okres ślubów. W Indiach nie zawiera się ich, wtedy kiedy komu pasuje; uroczystości trzeba dopasować do terminów opartych na wyliczeniach astrologów.

Uliczne życie

kalkuta-warsztat.jpgPrzejście przez niektóre ulice, to nie lada problem. Barierą jest potok samochodów, wśród których wyróżniają się żółte taksówki - garbate Ambasadory. W Kalkucie jest 85 tys. taksówek! Pomiędzy nimi krążą też zapchane do granic możliwości autobusy, autoriksze, ciągnięte przez woły wózki, a także dwukółki, których „napędem” są bosonodzy mężczyźni (bose stopy pozwalają na szybkie zatrzymanie).

Klaksony aut mieszają się z krzykiem ulicznych handlarzy i wołaniami żebraków. Żebranie to profesja. Po opłaceniu stanowiska policjantowi (30 rupii za dzień) i w przypadku kobiet – wynajęciu małego dziecka które można trzymać na ręku (-Matka się starzeje, a dziecko zawsze takie same – zwraca uwagę poznany Hindus), jakoś da się przeżyć. Niezależnie od żebraków trzeba patrzeć pod nogi, bo tu i ówdzie śpią bezdomni. Z higieną nie jest tak źle - liczne hydranty pełnią rolę ogólnodostępnych umywalni, zęby można wyczyścić patykiem, a jeśli któryś z panów zechce być elegancki, może skorzystać z usług siedzących na chodnikach golibrodów.

kalkuta-uliczna myjnia.jpg Bieda jest wszechobecna, ale wcale nie mała jest też grupa tych, którym żyje się całkiem dostatnio. Wciąż wiele zależy od tego, do jakiej kto należy kasty. Oficjalnie kastowość społeczeństwa została już dawno zniesiona, ale jak wygląda rzeczywistość udowadniają choćby niedzielne gazety, gdzie aż roi się od ogłoszeń matrymonialnych w stylu: „chłopak z kasty braminów szuka kandydatki na żonę – koniecznie braminki”. Nic dziwnego, że dość dużym powodzeniem w takim społeczeństwie cieszą się idee komunizmu. W wielu miejscach spotykam ulotki komunistycznej partii – z tygrysem oraz sierpem i młotem. Nie dziwią mnie też nazwy ulic typu: ulica Lenina czy Karola Marksa.

Usportowiony Majdan

Kalkutę założyli w końcu XVII wieku  Brytyjczycy i aż do roku 1911 była to siedziba brytyjskich władz w Indiach. Pozostałością tamtych czasów są liczne kolonialne budynki i anglikańskie kościoły z katedrą św. Pawła na czele, a przede wszystkim – monumentalny Victoria Memorial. Ten wybudowany na początku XX wieku kalkuta w porannej mgle.jpgmarmurowy pałac pełni rolę muzeum i galerii sztuki, a jeśli chodzi o królową Wiktorię, której poświęcono budowlę, można ją zobaczyć w wersji pomnikowej matrony, siedzącej na wielkim tronie przed wejściem.

Pomysłem Brytyjczyków było też utworzenie Majdanu – ogromnego placu powstałego w wyniku wycięcia lasów ograniczających pole ostrzału wokół wybudowanego w XVIII wieku Fortu William (fort stoi do dziś, ale nadal jest to obiekt wojskowy, nieudostępniony do zwiedzania). Dzisiaj mówi się, że Majdan to „zielone płuca Kalkuty”. Rzeczywiście – ta mająca 3 km długości oaza zieleni położona jest w otoczeniu pełnego spalin centrum. Każdego ranka można zobaczyć na Majdanie miłośników joggingu, przyjeżdża konna policja, jest tu też tor wyścigów konnych, boiska do krykieta, tereny do polo oraz golfa (właśnie tu powstał pierwszy w świecie kobiecy klub golfowy). Między graczami i kibicami przechadzają się stada owiec i kóz pełniących rolę ekologicznych kosiarek.

kalkuta-mlody shiwa.jpgMiasto wielu bogów

 

Kalkuta to miasto nie tylko wielokulturowe, lecz także wieloreligijne. Jak to w Indiach – dominuje hinduizm, ale jest tu też ok. 600 meczetów, liczne kościoły chrześcijańskie i klasztory buddyjskie. -Mamy nawet aktywną gminę żydowską. Wprawdzie żydów jest już tylko 40, za to funkcjonują aż 3 synagogi – słyszę.

Ja jednak skupiam się głównie na świątyniach hinduistycznych. W pierwszej kolejności odwiedzam najważniejszą z nich – Kalighat, dedykowaną krwiożerczej bogini Kali. Każdego dnia składa się jej w ofierze kozy – bywa, że rytualnie podcina się gardło około 150 wystraszonym zwierzętom. Legenda opowiada, jak to po śmierci Kali jej mąż, bóg Sziwa, wędrował po świecie z ciałem ukochanej żony. Inny z bogów – Wisznu, rzucił w nie dyskiem, rozcinając na wiele kawałków, które spadły wyznaczając miejsca budowy świątyń. W miejscu gdzie spadły palce Kali, powstała świątynia Kalighat.

Z zupełnie innej, północnej strony miasta znajduje się należący do wyznawców dżinizmu kompleks Parasnath. To także świątynie, i to aż cztery, wybudowane przez kalkuta-swiatynia dzinijska.jpgrywalizujących ze sobą braci. Największa z nich przypomina pałac, z mnóstwem kolorowych szkiełek i wymyślnymi ozdobami. Oczywiście zaraz po przekroczeniu bramy mam „opiekuna”. Tłumaczę mu, że nie potrzebuję przewodnika (tym bardziej, że samozwańczy "przewodnik" i tak nic nie wie), ale gdzie tam, chodzi za mną krok w krok, na pożegnanie wyciągając rękę po datek.

Na koniec postanawiam zobaczyć jeszcze Belur Bath – wielki zespół świątynny poświęcony żyjącemu w XIX wieku Ramakrishnie. Ten powszechnie ceniony „Babu”, jak z szacunkiem mówi się o religijnym filozofie, głosił jedność wszystkich religii, stąd też świątynia łączy elementy spotykane w meczetach, kościołach chrześcijańskich i mandirach hinduskich. Zdejmuję buty i wchodzę do środka… Nie wolno rozmawiać, tak więc mimo tłumów wiernych panuje przejmująca cisza i nastrój zadumy. Tu rzeczywiście nie ważne jest, kto jak nazywa swojego Boga – wszyscy są równi.

Nad mętnym Gangesem

Odpoczynkiem od miejskiego zgiełku jest rejs statkiem po rzece Hugli. To jedno z ramion delty Gangesu. Zresztą miejscowi wcale nie używają oficjalnej nazwy rzeki – wolą potoczną „Ganga” . Mętne, brązowe wody Świętej Rzeki nie robią dobrego wrażenia. Dla Hindusów są jednak bardzo ważne. –Ja tam zawsze mam z sobą ampułkę z wodą z Gangesu – pokazuje mój hinduski znajomy, człowiek bardzo kalkuta-lodz z lokalesami.jpgdobrze wyedukowany. –Każdego dnia trochę jej wypijam, wierząc że zapewnia mi zdrowie i szczęście. Na widok mojej miny szybko uzupełnia: - Ale w moim przypadku to woda przegotowana…

Wypływający z Himalajów Ganges ma  2,5 tys. km długości. Kalkuta położona jest 200 km od morza, a mimo to odczuwalne są tu wyraźnie morskie pływy doprowadzające do 4,5 m różnicy w poziomie wody. Trudno nie zauważyć, że rzeka rónież żyje swoim życiem. Co chwila mijamy jakieś łodzie, załadowane słomą barki, promy przewożące ludzi z jednego brzegu na drugi. Są wprawdzie dwa mosty, ale zatłoczone do tego stopnia, że pokonanie mającego 450 m długości Haura Bridge może zająć nawet godzinę. Swoją drogą wspomniany most to bardzo ciekawa, wisząca, ażurowa konstrukcja.  Wykonana w 1941 roku była w tamtych czasach prawdziwym cudem techniki.

Sporo się też dzieje przy betonowych nabrzeżach zwanych ghatami. Są wśród nich ghaty żałobne. –Kalkuta to chyba najtańsze w Indiach miejsce do umierania – twierdzi kapitan statku. Kremacja jest tu trzy razy tańsza niż np. w Delhi. Okazuje się, że i w tym przypadku wszystko poszło z duchem techniki. Raczej się już nie korzysta z długo palących się stosów na których układa się ciało – powszechne stały się piece elektryczne. Popiół jednak, zgodnie z tradycją, sypie się do Gangesu…

Dać coś innym…

 

Trudno byłoby mi sobie wyobrazić pobyt w Kalkucie bez wizyty w Domu Matki Teresy. Niesamowita aura spokoju i szczęścia tchnie z tego miejsca. Słynna zakonnica, z pochodzenia Albanka, przyjechała do Indii w roku 1928, mając 18 lat. Za swoją kalkuta-grob matki teresy.jpgdziałalność na rzecz biednych i opuszczonych dostała w 1979 roku Pokojową Nagrodę Nobla. Dziś jej dzieło kontynuują setki sióstr ubranych w biało-niebieskie sari. –Mamy tu też dwie siostry z Polski –mówi mi zakonnica z Japonii. Niestety siostry-rodaczki akurat wyjechały. Jak na ironię - do Polski!

W niewielkim muzeum poświęconym Matce Teresie oglądam talerz z którego jadała, wózek inwalidzki o którym mówiła żartem „mój samochód” . Zaglądam też do skromnego pokoiku, w którym mieszkała. Na koniec – idę do jej grobu (zmarła 10 lat temu). Akurat odbywa się przy nim msza grupy młodzieży z Południowej Korei. Przyjechali do pracy w ośrodkach prowadzonych  przez siostry z zakonu Matki Teresy. Wolontariuszami są tu ludzie z całego świata. Spotykam Amerykanów, Dunkę, Nowozelandkę która miała spędzić w Indiach beztroskie wakacje i po dwóch tygodniach pracy przy chorych nie zamierza przestać…

Mam wprawdzie niewiele czasu, ale także postanawiam pomóc. Najpierw trafiam do sierocińca. Najmłodsze dziecko ma zaledwie 1 dzień. Wśród ponad setki dzieci większość została porzucona lub przyniesiona przez matki, które chciały się ich pozbyć. Niektóre mają szansę na adopcje – rodzicami zostają na ogół cudzoziemcy. kalkuta-dzieci w sierocincu.jpgSłyszę jak w szkolnej klasie dzieciaki uczą się czytać, inne szaleją na placu zabaw. Siostra, która mi towarzyszy, ciągnie mnie jednak na górę, do sali dla dzieci upośledzonych. Od razu łapie mnie za rękę niewidoma dziewczynka o zniekształconej twarzy, na dodatek nie mówiąca. Wtula się we mnie, nie chce puścić. Spędzam z nią czas aż do ciszy poobiedniej – karmię, układam w łóżeczku, usypiam. Przykro mi, że jak się obudzi już mnie nie będzie…

Po południu dla odmiany idę do Nimal Hriday – ośrodka dla chorych, często – umierających, takich, których w szpitalach nie chcą już leczyć. Z poustawianych w rzędy polowych łóżek patrzą na mnie wychudzeni ludzie o wygolonych głowach. Miło jest, jeśli można dać im chociaż namiastkę szczęścia. Często wystarczy samo potrzymanie za rękę. Nagrodą jest uśmiech, uśmiech którego się nie zapomina…

Radość mimo wszystko

Aż mi żal, że nie mogę zostać dłużej w Kalkucie. Chciałabym dłużej popracować w hospicjum, a i w mieście zobaczyć to, czego jeszcze nie widziałam. Kolega Hindus opowiada mi o ładnym ogrodzie botanicznym i jednym z największych w świecie planetariów, z przewodnika wiem też o godnym polecenia Indian Museum (ja mam pecha – w poniedziałek zamknięte) oraz ciekawym cmentarzu, na którym pochowana jest pani, która zmarła w wyniku spożycia nadmiernej ilości… ananasów. W drodze na lotnisko widzę billboardy z napisami „Kalkuta – miasto radości”. To fakt, nawet najbiedniejsi umieją się tu cieszyć życiem, niezależnie od tego jakie ono jest. No cóż, jeśli są hinduistami to przynajmniej mogą mieć nadzieję, że w następnym wcieleniu będzie lepiej.

Informacje praktyczne (dane z 2008 r.):


kalkuta-laski.jpg Dolot: Bardzo dogodne połączenia oferuje Lufthansa, latająca do Kalkuty z Frankfurtu. Ze względu na duże obłożenie lotów, warto wcześniej rezerwować bilety.

Wiza: jest potrzebna, załatwia się ją w Ambasadzie Republiki Indii w Warszawie, przy ul. Rejtana 15, lok. 2-7, tel. 022-849 58 00. Aktualnie wiza kosztuje ok. 180 zł.

Waluta: rupie indyjskie; 1 euro to 57 rupii, 10 rupii to 0,68 zł.

Kiedy jechać:
najlepsza pora trwa od listopada do marca.

Hotele: Do najelegantszych należy Oberoi Grand (www.oberoihotels.com), przyciągający kolonialną atmosferą, basenem, świetnym położoniem, ale trzeba liczyć się z wydatkiem od 200 do nawet 1000 dolarów za noc w pokoju 2-osobowym. Dużo tańszą alternatywą (zupełnie kontrastową jeśli chodzi o standard) są łóżka w salach wieloosobowych tanich hoteli od 20 rupii (2 zł!) za łóżko.

Transport lokalny: najszybszym środkiem lokomocji jest metro (w zależności od strefy – 4-8 rupii). Ciekawym doświadczeniem jest przejazd zatłoczonym miejskim autobusem (średnio 4 rupie), chociaż cudzoziemcy wolą korzystać z tanich taksówek.

Zdrowie: Jak to w Indiach, poziom higieny jest bardzo niski, trzeba więc bardzo uważać zwłaszcza na to co się je. Lepiej zrezygnować z tanich, swoją drogą bardzo dobrych potraw z ulicznych straganów, wodę pić tylko butelkowaną, z pewnych źródeł. Rejon Kalkuty jest zagrożony malarią, chociaż w samym mieście ryzyko złapania tej choroby jest raczej niskie.

Wolontariat w ośrodkach Matki Teresy:
Zainteresowani pracą z osieroconymi dziećmi albo też z chorymi, opuszczonymi dorosłymi, powinni skontaktować się z: Mother Teresa Center, 54A, A.J.C. Bose Road, Calcutta/Kolkata, 700016 India, tel. 0091-33-22262940.

Blog - regiony

Image
Image
© 2022 Monika Witkowska. All Rights Reserved. Designed by grow!